„Jeśli nie wiesz, jak się zachować, zachowaj się przyzwoicie”
Antoni Słonimski
Największe zbrodnie w historii dokonywane były w imię szczęścia ludzkości. Gdybyśmy wczytali się w ideologię dwóch najbardziej chyba zbrodniczych systemów w naszych dziejach - hitlerowskiego nazizmu i sowieckiego komunizmu - znaleźlibyśmy tam słowa i idee z pozoru naprawdę piękne. Dobro najbiedniejszych, równość, patriotyzm, piękno, zdrowe wychowanie młodzieży, troska o lepsze jutro naszych dzieci - czyż te hasła nie brzmią pozytywnie? A jednak w imię ich realizacji wymordowano dziesiątki milionów ludzi, wyprowadzając zło i odczłowieczenie na poziom nie znany wcześniej w historii. W imię tych haseł budowano fabryki śmierci, służące do „przemysłowego” pozbywania się „problemu żydowskiego”. W imię tych ideologii masowo rozstrzeliwano ludzi o „złym pochodzeniu”, budowano „archipelag Gułag”, pozwalano na głodową śmierć milionów.
Oczywiście - wiemy dziś, że same te ideologie były chore, że ich podstawowe założenia - z pozoru wyglądające tak pięknie - były z gruntu fałszywe. Że wielu ludzi uwierzyło w fikcję sowieckiego raju, wielu - w fikcję nazistowskiego „moralnego odrodzenia” i tworzenia tysiącletniej Rzeszy. I właściwie nic w tym dziwnego - historia stara jak świat, wąż w raju wręczał przecież Ewie zakazany owoc reklamując go jako coś naprawdę dobrego („...będziecie jak Bóg!”). Szatan - mistrz kłamstwa, mistrz reklamy - wykorzystywał autentyczne, obecne w każdym człowieku pragnienie dobra, wielkości, szczęścia. Jak zareagowałaby Ewa, gdyby proponujący jej owoc wąż powiedział: „Zjedz, a wygonią cię z raju i będziesz nieszczęśliwa”? Kiepska reklama...
Zło reklamuje się jako dobro - inaczej nie sprzedałoby się. A my, ludzie - skażeni grzechem pierworodnym - dajemy się nabrać. Najczęściej dlatego, że nie myślimy. Czasami dlatego, że nasze sumienia są spaczone, wykrzywione, zdeformowane. Albo dlatego, że nie ufamy Bogu, że odeszliśmy od Niego i łatwo akceptujemy argumenty podważające Jego plany dla naszego życia. Te mechanizmy - tak od strony teologicznej, jak psychologicznej - są dobrze znane. Wydaje mi się jednak, że rola jednego z nich - szczególnie częstego we współczesnym świecie - bywa niedoceniana. Chodzi mi zasadę „cel uświęca środki”.
Zasada stosowana na co dzień - w szkole i w pracy, w biznesie i nauce, w gospodarce i polityce. Zasada, którą ludzie usprawiedliwiają dziś wszystko - od małych świństewek po ogromne draństwa.
Właściwie nie powinno się ściągać, to nieuczciwe. No, ale jak nie zdam tego egzaminu, to nie dostanę stypendium i nie będę miał za co żyć. Douczę się później. Cel uświęca środki.
Akwizytor dzwoni do drzwi, otwiera mu staruszka. Akwizytor świetnie wie, że staruszka ma groszową emeryturkę, że jest biedna jak mysz kościelna. Ale przecież nie rozliczają go z dobrego serca, tylko z wyników sprzedaży - więc zapewne wciśnie staruszce karnet zniżkowych biletów do teatru w rewelacyjnie niskiej cenie... Bo przecież jeśli złapie jeszcze dwóch czy trzech klientów więcej, dostanie premię, a może nawet podwyżkę! A w domu się nie przelewa, a kredyt na głowie - więc dla dobra swojej rodziny... Cel uświęca środki, prawda?
Produkty konkurencyjnej firmy są lepsze i tańsze, niż nasze. Co z tym fantem zrobić? A może tak rozpuścić plotkę, że podobno ktoś się nimi zatruł? Albo zrobił sobie krzywdę? No, może to i nieładne, ale jak splajtujemy, to z czego ja utrzymam rodzinę? A ludzie stracą pracę... No, cel uświęca środki.
Dziewczyna zaszła w ciążę. Ma dopiero szesnaście lat. Co ona zrobi? Jak skończy szkołę? Jakie będzie jej życie? Jak to przeżyją jej rodzice? O, właśnie rodzice - jej ojciec jest przecież po zawale, jak się dowie, to może być nieszczęście... No tak, wszyscy wiemy, że aborcja jest złem, ale w tej sytuacji... Przecież nie można pozwolić, żeby chwila słabości zaważyła na całym życiu... Cel uświęca środki.
Polityk konkurencyjnej partii ma wyższe notowania w sondażach... A przecież my wiemy, że nasza wizja jest słuszna, dobra i prawdziwa, przecież jesteśmy szczerze przekonani, że tamci - jeśli dojadą do władzy - zaszkodzą naszej Ojczyźnie. Więc może... gdzieś, cichaczem... rozpuścimy plotkę, że ten polityk jest pedofilem i że podobno widziano, jak... No, przecież nie można w imię jakichś wydumanych idei dopuścić złych ludzi do władzy. Cel uświęca środki.
I tak dalej, i tak dalej... Znamy to, prawda? Spotykamy się z tym na co dzień. Ba, nie tylko spotykamy, ale sami na małą skalę (oby) stosujemy tę zasadę w życiu.
Niestety, zawsze prędzej czy później okazuje się, że mały krok w stronę kompromisu ze złem pociąga za sobą następny i następny, i kolejne. Że przekroczenie pewnej granicy - choćby tylko minimalnie, choćby o włos... - ułatwia przekroczenie każdej następnej. I niepostrzeżenie wpadamy w spiralę kompromisów, „układów” z własnym sumieniem, tłumaczenia się przed panem Bogiem. I prędzej czy później posuwamy się coraz dalej, coraz gorsze i bardziej wstrętne środki usprawiedliwiamy szczytnym celem, któremu - podobno - mają służyć.
I prędzej czy później, niestety, stajemy się zakładnikami własnych kompromisów - bo przecież gdzieś w głębi naszych sumień tli się jednak świadomość, że postępujemy źle. Więc nawet jeśli nawet cel okaże się nie tak szczytny i wzniosły, jak myśleliśmy na początku, będziemy go na siłę usprawiedliwiać i gloryfikować, żeby usprawiedliwić się przed własnym sumieniem z tego wszystkiego, co „po drodze” zrobiliśmy.
Jest i druga strona tego medalu - nawet, jeśli cel jest rzeczywiście wielki, szlachetny i wzniosły, można go „zepsuć” starając się go osiągnąć podłymi, małymi, nikczemnymi środkami. Oczywiście nie wszędzie widać to tak wyraźnie jak w świecie wielkiej polityki, ale kiedy popatrzymy na zwykłe, codzienne sprawy naszego życia, na pewno także znajdziemy takie „zdewaluowane cele”.
Bo prawda jest prozaiczna: cel NIE UŚWIĘCA środków. Draństwo pozostanie draństwem także wtedy, kiedy czynimy je w imię wielkich celów. Podłość nie przestaje być podłością, jeśli czynimy ją „dla dobra ludzkości”. Zło jest złem nawet wtedy, kiedy popełniamy je w imię miłości Ojczyzny czy (tak, tak...) obrony wiary i Kościoła. Ba - czasami, paradoksalnie, jest wtedy złem jeszcze większym, właśnie dlatego, że niszczy i deprecjonuje dobro.
Dramatycznym przykładem takiej sytuacji, w której wszelkie ślady dobra giną za potwornością i podłością używanych środków, jest terroryzm. Choćby ludzie walczyli o najszlachetniejszą sprawę, o najbardziej słuszne racje, choćby „na wejściu” mieli rację - jeśli zaczną dochodzić swoich praw wysadzając w powietrze niewinnych ludzi czy strzelając do dzieci, przegrają. Przegrają podwójnie - raz, bo ludzie odwrócą się od nich i ich (choćby najsłuszniejszej) sprawy, przejęci wstrętem i oburzeniem. I drugi raz, bo walcząc ze złem sami stają się źli, sami stają się zatem tym, z czym walczą. Oto prawdziwa klęska...
Jeśli chcemy czynić dobro to - jak pouczał nas Jan Paweł II - musimy je czynić za pomocą „dobrych i godziwych” środków. Za pomocą środków godnych, prawych, uczciwych. Inaczej niszczymy, dewaluujemy to dobro, inaczej zostaje ono skażone.
Nawet jeśli czasami nie mamy innego wyjścia, jeśli jesteśmy zmuszeni sięgać po „złe” środki (bo rezygnacja z ich zastosowania wiązałaby się z dużo większym złem...) musimy pamiętać, że nie stają się one przez to „dobre”. Jeśli nawet uznajemy, że w obronie własnego życia możemy (jeśli nie mamy innego wyjścia) zastosować drastyczne środki obronne, włącznie z zabiciem napastnika - nie uznajemy w ten sposób, że zabójstwo jest dobre. Nawet, jeśli w obronie ojczyzny czy życia innych ludzi musimy chwycić za broń, nie możemy zacząć myśleć, że wojna jest „dobra” tylko dlatego, że (w tym akurat przypadku) ma prowadzić do dobrego celu.
Potężny rozdźwięk istnieje w tej sprawie między światem polityki czy biznesu a tym, czego wymaga od nas Chrystus. Od polityków - niezależnie od opcji politycznej, którą reprezentowali - nie raz słyszeliśmy zdania o tym, że „...nie czas na pięknoduchostwo, trzeba szukać praktycznych rozwiązań”, co miało być usprawiedliwieniem działań wbrew ogólnie pojętej ludzkiej przyzwoitości czy wbrew własnym programom. Wielcy gracze biznesu także zasłaniają się koniecznością „odnoszenia sukcesu”, mówią, że „reguły rynkowe są twarde, więc...”. Wszystkie te usprawiedliwienia sprowadzają się do jednej, prostej myśli: „...jeśli tego nie zrobię, przegram, a na przegraną nie mogę sobie pozwolić. Cel uświęca środki”.
Tymczasem Chrystus pokazuje nam zupełnie inną drogę. Mówi, że „...błogosławieni ubodzy w duchu... cisi... cierpiący”. Mówi, że czasami lepiej jest przegrać, lepiej stracić, niż sięgnąć po środki, które co prawda pomogą „wygrać”, ale ostatecznie - zniszczą nas. „Cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy swojej szkodę poniósł?”. Lepiej jest po ludzku przegrać, pozostawszy wiernym Chrystusowi i Jego słowu, niż wygrać stosując środki podłe i niskie. Lepiej pozwolić wygrać najgorszemu przeciwnikowi politycznemu, niż stosując podłe środki wygrać - i stać się takim, jak on. Lepiej stracić okazję do zrobienia „interesu życia” i nadal żyć skromnie czy nawet biednie, niż zrobić coś, co szczerze w sumieniu uznajemy za złe.
Pięknie ukazuje to literatura: kiedy w Tolkienowskim „Władcy Pierścieni” Saruman Biały chce zdobyć Pierścień władzy, to początkowo (wbrew temu, co ukazał nam Peter Jackson w wersji filmowej) jego intencje są bardzo pozytywne. On chce sięgnąć po Pierścień jako po potężną broń - jedyną (w jego mniemaniu) mogącą powstrzymać Zło. Nie wierzy Gandalfowi, który tłumaczy mu właśnie tę prawdę - nie można sięgać po zło, żeby bronić Dobra. Szybko okazuje się, że Gandalf ma rację: Saruman - choć nigdy Pierścienia nie dostał - przez samą myśl o nim, przez samą intencję, a potem żądzę jego użycia staje się (choćby i wbrew własnej woli) sojusznikiem Zła. Podobnie każdy, kto używa mocy Pierścienia. Gandaldf - w świecie Tolkiena najpoważniejszy przedstawiciel Najwyższego - mówi wręcz, że lepiej przegrać, niż użyć Pierścienia. Lepiej zginąć w walce ze Złem, niż samemu stać się Złem.
Cel nie uświęca środków. „Żeby działanie było dobre, musi być podjęte z dobrych pobudek, dobrymi środkami, w dobrym celu i mieć dobre skutki.” A złymi środkami do dobrych skutków na pewno się nie dojdzie.