Ekumenizm

(139 -wrzesień -październik2005)

Droga pojednania

Marcin Staniewski

Ekumenizm to przede wszystkim nawrócenie oraz przemiana serc wszystkich wierzących. Pojednanie między wspólnotami chrześcijańskimi zaczyna się od wzajemnej miłości i wspólnej modlitwy

Od samego początku istnienia Kościoła istniał problem jego jed­ności. We wspólnocie wierzących w Chrystusa, za którą sam Pan modlił się „aby byli jedno”, już w czasach apostolskich zda­rzały się spory i rozłamy. Apostołowie i ich nas­tępcy starali się zapobiec podzia­łom, jed­nak nie zawsze były to wysiłki skuteczne. Można napisać wiele tomów o tym, jak na skutek różnych okoliczności histo­rycznych Kościół - Mistyczne Ciało Chrystusa - stawał się coraz bardziej po­ła­many. W szczególności Europa stała się areną gorszących starć wyznawców Chrystusa, którzy w Jego imię potrafili bardzo gorliwie zwalczać się nawzajem słowem i mieczem. Cały czas istniało przy tym przekonanie o potrzebie jedno­ś­ci, jednak nie udawało się go zre­alizować.

     Pod koniec XIX wieku „europejskie” spory i konflikty przeniosły się na inne kontynenty, stając się bardzo złym świadectwem dla pracy misjonarzy. Z jednej strony głosili oni wzajemną miłość w imię Chrystusa, z dru­giej - nawza­jem się zwalczali. Dało to impuls do podjęcia działań mają­cych na celu pojednanie między chrześcijana­mi. Z różnych względów bardzo szybko okazało się, że wszystkim na jed­ności zależy coraz bardziej. Przez pół wie­ku, co w historii Kościoła jest bardzo krótkim czasem, prze­łożeni prawie wszystkich wspólnot chrześcijańskich dojrzeli do tego, że wzajemne ataki nie budują niczego dobrego i zaczęli szukać sposobu zbudowania jedności. Najpierw po­wstały organiza­cje skupiające wspólnoty protestanckie, z których w 1948 roku wyłoniła się Światowa Rada Kościo­łów. Z czasem, szczególnie dzięki Soborowi Watykańskiemu II do działań mających na celu zjednoczenie bardzo szeroko włączył się Kościół Rzymskokatolicki.

Wydawało się, że pełne zjednoczenie chrześcijan (ekumenizm nie dotyczy innych reli­gii!) to kwestia kilku lat, może najwyżej dziesięcioleci. Bo skoro wszyscy chcą być razem, wszyscy chcą pełnej zgody, to nie ma przeszkód na drodze do pełnej jedności. Niestety, okazało się, że setki lat wzajemnych uprzedzeń i wrogości wymagają dużo więcej czasu na przezwyciężenie podziałów, a sam ekumenizm okazał się zagadnieniem trudniejszym, niż się pozornie wydawało. Trzeba było rozpocząć mozolny proces przywracania jednoś­ci małymi krokami, leczenia ran w podzielonym Ciele Chrystusa, unikając jednocześnie budowania pozorów jedności poprzez niewłaściwe rozumienie istoty ekumenizmu.

Dlatego że, jak zauważył Jan Paweł II w encyklice poświęconej sprawie ekumenizmu Ut unum sint, „jedność dana przez Ducha Świętego nie polega jedynie na tym, że ludzie gromadzą się w społeczność, która jest zwykłą sumą osób (9)”. Zatem nie jest tak, że spotkają się katolicy, prawosławni i protestanci i powiedzą, „zapomnijmy o tym co nas dzieli, tak wiele nas łączy, od dziś jesteśmy razem”. Taka postawa jest drogą na skróty, która prowadzi do dalszych podziałów i niezgody. Jeżeli nie ma pełnej wspólnoty, bo są na przykład różnice w wyznawanej wierze, nie można tej wspólnoty tworzyć sztucznie. Stąd na przykład wspólna komunia ludzi z różnych Kościołów jest w tej chwili pustym znakiem, bo sakrament wyraża pełną jedność, której w rzeczywistości nie ma. Z drugiej strony nie da się zbudować jedności czekając i modląc się o to, by „schizmatycy i herety­cy na klęczkach przyszli do nas i przepraszali za swoje błędy”. Taka postawa należy do epok minionych, choć w różnych wspólnotach są ludzie, którym jest ona niestety bardzo bliska.

We wspomnianej encyklice papież określił, że prawdziwa jedność, której służą działa­nia ekumeniczne, „tworzą więzy wyznania wiary, sakramentów i komunii hierarchicznej (9)”. O taką właśnie jedność modlił się Chrystus w Wieczerniku. Właśnie w tych dziedzi­nach musi dojść do pełnego pojednania chrześcijan, by można mówić o pełnej komunii.

     Wspólne wyznanie wiary to zadanie w pierw­szym rzędzie dla teologów różnych wspólnot. Jak już zauważyłem, w ekumenizmie nie ma miejsca na targi typu „my rezygnujemy z tego dogmatu, w zamian wy rezygnujecie z tamtej for­muły”. Jest na­tomiast potrzeba takiego zrozumie­nia istniejących sformułowań, by były nawzajem do przyjęcia. Przykładowo przez stulecia Kościoły Wschodnie wyznawały (i wyznają) w Credo, że Duch Święty pochodzi „od Ojca przez Syna”, podczas gdy Koś­ciół Rzymski akcentował pocho­dzenie Ducha Świętego „od Ojca iSyna”. Ta drobna różnica by­ła powodem nierozwiązywalnego pozornie sporu. Obecnie teologia katolicka i wielu teologów pra­wosławnych przyznaje, że oba sfor­mułowania są poprawne i oddają z różnych stron tę samą rzeczy­wistość. Podobne problemy dało się rozwiązać we wspólnej deklaracji katolików i lute­ran o usprawie­dliwieniu z 1999 roku.

Nieco trudniejsza sprawa jest ze wspólnotą sakra­mentów, ponieważ Kościoły protestanckie odrzuciły sam fakt istnienia wielu z nich. Niem­niej również tu w wielu dziedzinach dało się porozumieć. Jednym z filarów ekume­nizmu, od którego wyłamują się tylko bardzo skrajne wspólnoty, jest wzajemne uznawa­nie chrztu w imię Trójcy Świętej. Natomiast pozostałe sakramenty, w szczególności Eu­charystia, domagają się pełniejszego pojednania wspólnot - chodzi o to, by zewnętrzny znak sakramentalny był prawdziwym wyrazem wewnętrznej postawy.

Wreszcie najtrudniejszy temat jedności hierarchicznej. W tej dziedzinie przez ostatnie 50 lat dokonała się podróż na księżyc - fakt spotkań biskupa Rzymu, najpierw Pawła VI, a później Jana Pawła II z najważniejszymi hierarchami prawosławia i Kościołów pro­testanckich był pierwszym przełomem. Jednak do pełnej jedności hierarchicznej droga wydaje się być daleka.

Dlatego że ekumenizm to nie tylko spotkania „głów” - to przede wszystkim nawró­cenie i przemiana serc wszystkich wierzących. Pojednanie między wspólnotami chrześci­jańskimi zaczyna się od wzajemnej miłości i wspólnej modlitwy. To jest droga trudna, ale do kroczenia nią powołany jest każdy chrześcijanin. Dlatego że zamiarem Chrystusa jest jeden Kościół, ubogacający się nawzajem swoją różnorodnością, a jednocześnie wyraża­jący miłość Boga do ludzi.