Spotkanie pokoleń

(181 -wrzesień -październik2011)

Jeden Duch i jedno serce - Oaza w Chinach

Dorota Kosiorkiewicz

 

Po tym jak po raz pierwszy usłyszałam zaproszenie do pełnienia posługi animatora na pierwszym stopniu Oazy Nowego Życia w Chinach, potrzebowałam kilku tygodni na oswojenie się z myślą, że Jezus naprawdę zaprasza mnie, by głosić Go w dalekim kraju. Uświadamiałam sobie, jak przez kilka ostatnich lat przez różnego rodzaju spotkania i wydarzenia mnie do tej misji przygotował i wyposażył. Muszę też jednak powiedzieć, że pomimo rosnącego przekonania, że jest wolą Bożą by ta jedynka się odbyła, obawy o ryzyko, z jakim ta wyprawa może się wiązać dla nas i naszych uczestników, także w obliczu niepokojących doniesień z Chin, były we mnie do samego wyjazdu. Dużym wsparciem było dla mnie towarzyszenie przyjaciół i modlitwa bardzo wielu osób i wspólnot.

Członkowie diakonii pochodzili z różnych stron Polski, po raz pierwszy spotkaliśmy się w pełnym składzie w Warszawie tuż przed odlotem: ks. Adam Wodarczyk, ks. Adam Pradela, Sebastian – kleryk pelplińskiego seminarium, Iza – animatorka z diecezji łódzkiej oraz trzy animatorki diecezji warszawsko-praskiej: dwie Marty i ja. Pierwszych oznak Bożego prowadzenia doświadczyliśmy jeszcze przed wejściem na pokład samolotu, gdy mieliśmy możliwość odprawienia Mszy świętej w intencji naszej wyprawy. Było to we wspomnienie 120 męczenników chińskich, Ewangelia na ten dzień mówiła o odważnym dawaniu świadectwa i zapewniała o Bożej opiece. Psalm zapowiadałyje serce szukających Boga!Te słowa umocniły mnie i wlały we mnie głęboki pokój, który nie opuszczał mnie już do końca oazy.

Czas spędzony na moskiewskim lotnisku był okazją do zawiązania wspólnoty, dzielenia i modlitwy, także o ewangelizację Rosji. Na lotnisku w Pekinie powitała nas Ruth, odpowiedzialna zespołu chińskiego. Zasada pomnażania uczniów działała już przed rozpoczęciem oazy – dowiedzieliśmy się, że liczba uczestników niemal się podwoiła w stosunku do naszych oczekiwań. Pełna wrażeń podróż (na chińskich drogach panują inne niż w Polsce zwyczaje) zakończyła się dotarciem około północy do budynku szkoły, w którym miały odbyćsię rekolekcje. Zostaliśmy entuzjastycznie przyjęci przez chińskich uczestników zeszłorocznych oaz pierwszego i drugiego stopnia, i osoby związane z diecezjalnym centrum duszpasterskim. Nasi gospodarze – życzliwi i otwarci - już w noc przyjazdu stworzyli atmosferę tętniącej życiem oazy. Po 34 godzinach w podróży tego mi było trzeba. Na każdym zresztą etapie naszego pobytu w Chinach doświadczaliśmy ich troski i uważności na nasze potrzeby. Niczego nam nie brakowało.

Zwiększona liczba uczestników oznaczała konieczność utworzenia pięciu grup żeńskich i dwóch męskich, z których każda liczyła po 8-9 osób. Stopniowo w posługę animatora grupy wdrażali się także animatorzy chińscy, mający już doświadczenie w pracy w centrum diecezjalnym.

Myślę, że przez pierwsze dni oazy przeżywaliśmy w naszych grupach narodowych coś w rodzaju wzajemnego zauroczenia. Duże wrażenie wywarła na mnie widoczna motywacja uczestników do przeżywania rekolekcji w sposób, jaki proponowaliśmy. Słuchali z wielkim skupieniem. Wiele osób nie rozstawało się ze swoimi Pismami świętymi i notatnikami, miałam poczucie, że naprawdę chłoną każde słowo. Nie było potrzeby przypominania o punktualności, a plan dnia był wymagający – ze względów bezpieczeństwa zrezygnowaliśmy jedynie z wypraw otwartych oczu. Spośród uczestników wyłoniła się spontanicznie diakonia muzyczna – z powodu braku znajomości języka angielskiego przez uczestników pieśni przygotowane przez nas po angielsku okazały się nieprzydatne. Cała liturgia sprawowana była po chińsku, w każdej małej grupie potrzebny był chiński tłumacz. Podziwiałam zdolność Chińczyków do współpracy i gotowość do podejmowania posług. Było dla mnie czymś niezwykłym, jak szybko stworzyliśmy wspólnotę. W mojej grupie były osoby różniące się wiekiem, stanem życia, pochodzeniem. Nie przeszkodziło im to w nawiązaniu relacji, wzajemnym słuchaniu się, dzieleniu z pełną otwartością. Przeżywałyśmy to, że przez wiarę jesteśmy jedną rodziną. Mogłam odczuć, że mojej grupie zależało na poznaniu mnie, że są ciekawe mojego życia, mojej historii nawrócenia. Wiem, że czas spotkania w grupie był przez nie wyczekiwany. Komunikacja w grupie wymagała cierpliwości. Fakt, że nie byłyśmy w stanie porozumieć się bez pośrednictwa tłumacza, a czasem wcale wywoływał frustrację. Na szczęście w miarę upływu czasu porozumiewanie się sprawiało nam coraz mniej problemów.

Jednym z punktów ciężkości każdego dnia była zaproponowana przez chińskich animatorów wieczorna godzina świadectwa. Każdy uczestnik skorzystał z szansy podzielenia się swoim przeżywaniem rekolekcji z całą wspólnotą. Mogliśmy wtedy usłyszeć jak Pan działał w ich sercach, że przychodził z darem nawrócenia i uzdrowienia. Oprócz dnia oddania życia Jezusowi szczególnie ważny był dzień niesienia krzyża. Wyszliśmy po zmroku z budynku, by rozważać stacje drogi krzyżowej i adorować krzyż Jezusa. Wiele osób przyznało, że w takim nabożeństwie uczestniczyło po raz pierwszy. Nowością dla wielu była także modlitwa spontaniczna. Podczas wspólnego uwielbienia Duch Święty jednoczył nas, dawał radość ze spotkania z Nim i braćmi i z bycia jednym Kościołem.

Nasi chińscy bracia i siostry dawali nam odczuć swoją wdzięczność ze spotkania z nami i możliwości uczestnictwa w rekolekcjach. Dla mnie osobiście spotkanie z Kościołem w Chinach było wielkim przywilejem i szansą na docenienie możliwości praktykowania wiary, jakie mamy w Polsce. Gorliwa wiara Chińczyków, ich pokora i miłość do Jezusa bardzo mnie poruszyły.