Życie w pojedynkę - powołanie czy przymus?

(150 -kwiecień2007)

z cyklu "Czego uczy nas Tora?"

Józef i żona Potifara (Rdz 39, 1-20)

Karol Madaj

Wracamy do przerwanej opowieści o sprzedanym w niewolę Józefie. Naszego bohatera kupił Potifar, wysoki rangą urzędnik Faraona. Oczywiście Józef nie przez przypadek trafił właśnie pod jego dach. Bóg szykował Józefa na stanowisko zarządcy całego Egiptu. Gdzie Józef mógłby się lepiej nauczyć zarządzania niż przy dowódcy najbardziej zaufanych ludzi Faraona? Bóg był z Józefem także przy rozdzielaniu obowiązków: Nowego niewolnika nie przeznaczono do ciężkich prac w polu, lecz w domu. Tam mógł zostać łatwo dostrzeżony przez swojego nowego szefa. Gdy Potifar zauważył zdolności Józefa, awansował go najpierw na osobistego służącego, a następnie na zarządcę całego swojego majątku. Podczas gdy Pan błogosławił Józefa, kwitły interesy w całym domu Potifara. Wszystko ze względu na jednego sprawiedliwego pracownika. Na szczęście młody „menedżer” nie przestał przypisywać Bogu swojego sukcesu. Nieoczekiwana odmiana losu nie stępiła jego wiary w jedynego Boga. Szatan nie był w stanie złamać Józefa nieszczęściami ani władzą, próbował więc kusić go przyjemnościami. Józef miał stanąć przed kolejną wielką próbą.

Józef, podobnie jak jego matka Rachela (29,7), był piękny. To sprawiło, że zainteresowała się nim żona jego pana i namawiała go do „przyjemnego” grzechu. Namawiała go codzienne, szepcąc mu do ucha zachęty. Wyobraźmy sobie siłę pokusy: Józef był samotnym młodym człowiekiem w obcym kraju, w którym powszechnie lekceważono Hebrajczyków i ich wartości. Był też sam ze swoją kusicielką, jego grzechu nikt by nawet nie zobaczył. Co więcej, romans z żoną wysokiego urzędnika mógł mu przynieść niemałe korzyści. Ta kobieta mogła mu bardzo „ułatwić karierę”, kto wie może nawet załatwić posadę na dworze Faraona. Józef jednak pokonał pokusę i by nie stracić nic ze swojej relacji z Bogiem, ryzykował zrujnowanie swojej kariery.

Według żydowskiej tradycji, pewnego dnia, gdy wszyscy wyszli na święto, żona Potifara zasymulowała chorobę i została w domu. Wiedziała, że Józef będzie sam w pustym domu. Prawdopodobnie użyła wcześniej obmyślanego podstępu, by go do siebie zwabić. Gdy jednak ten odmawiał, użyła siły. Słowo z w.12 przetłumaczone w BT jako „uchwyciła” zakłada przemoc (por. Pwt 22,28). Musiała być bardzo zdesperowana, skoro udało jej się rozebrać mężczyznę z szat (słowo „płaszcz” może być dla czytelnika mylące, bohater miał na sobie beged co przypominało raczej spodnie do pół łydki oraz coś w rodzaju długiego T-shirtu,). Józef nie pertraktował z pokusą, bez ubrania wybiegł z domu. Autor natchniony użył tu słowa oznaczającego ucieczkę z pola bitwy. Józef uciekał tak, jakby od tego zależało jego życie.

Żona Potifara nie czekała, aż Józef pierwszy opowie, co się wydarzyło. Zwołała służących i przedstawiła im swoją wersję wydarzeń, ale w taki sposób, by zyskać ich maksymalną przychylność. „Patrzcie” - mówi, wymachując ubraniem Józefa - „wasz bezduszny szef zatrudnił tu tego męża, Hebrajczyka (nie użyła słowa „sługa”), który sobie z nas kpi”. Jej opowieść podsycała nienawiść rasową. Nie obyło się też bez kłamstwa. Słowa: „zostawił przy mnie swoje ubranie” wyraźnie sugerują, że Józef planował gwałt i sam się rozebrał. Gdy wrócił Potifar, żona przedstawiła mu tę samą historię z lekkimi zmianami tak, by i jego zwrócić przeciwko Józefowi: „Ten sługa, którego sprowadziłeś, przyszedł, aby mnie znieważyć”.

Zdaje się, że Potifar nie uwierzył do końca swojej przebiegłej małżonce. Być może, choć nie odnotowuje tego narrator, Józef miał szansę bronić się przed zarzutami i przekonał swojego pana, że jego żona nie mówi całej prawdy. Faktem jest, że Potifar nie wykonał na Józefie kary śmierci, choć byłaby ona uzasadniona w tej sytuacji, skoro nawet wolny człowiek był za gwałt karany śmiercią (Pwt 22,23nn). Józef został jedynie wtrącony do królewskiego więzienia. Także w tym ocaleniu widzimy wielkie dzieło Opatrzności. Bez pobytu w więzieniu Józef nie dostałby się na dwór Faraona i nie został namiestnikiem Egiptu.

Tora uczy nas tu, by nie iść na kompromis z tymi, którzy chcą abyśmy w życiu - czy to prywatnym czy zawodowym - „chociaż trochę” nagięli nasze chrześcijańskie zasady. Wierność Prawu Bożemu musi być dla nas ważniejsza od sukcesów. Nawet jeżeli przez to narazimy się na śmiech, stracimy pracę czy zostaniemy wtrąceni do więzienia. Prędzej czy później sprawiedliwość zwycięży.