Budować szczęśliwą rodzinę

(128 -luty -marzec2004)

Ku Bogu i ku sobie (świadectwo)

Hania

Gdy zbliża się termin rekolekcji, dowiadujemy się, iż jest tyle pracy, że o jakimkolwiek urlopie nie może być mowy

Jesteśmy 13 lat po ślubie i mamy czworo dzieci: Kuba ma 10 lat, Małgosia 8 i pół, Marysia 6 i Michałek 4. Ja zajmuję się dziećmi i domem, a Piotr pracuje zarobkowo. Obydwoje z mężem realizujemy się w swoich codziennych obowiązkach.
Dla mnie jako żony i matki problemem jest praca męża. Z jednej strony jesteśmy wdzięczni, że ta praca jest, a z drugiej czasami mamy jej dosyć. Teoretycznie Piotr powinien pracować osiem godzin na dobę, ale to tylko teoria. W praktyce jest to około trzynaście godzin dziennie, więc nasze życie rodzinne nie wygląda tak, jak byśmy tego chcieli.
W jaki sposób próbujemy sobie radzić z tą sytuacją? Codziennie rano Piotr jedzie do pracy na drugi koniec Poznania, a po pracy wraca do domu na obiad. Ten obiad do taki nasz czas bycia razem. To czas, gdy możemy podzielić się tym, co wydarzyło się w pracy, w szkole i w domu. Wygodniej i łatwiej byłoby, gdyby Piotr zjadł obiad w jakiejś stołówce, bo po tej spędzonej razem godzinie znów jedzie przez całe miasto do pracy. My musimy często czekać na niego z obiadem, bo albo go jeszcze coś zatrzymało w pracy, albo utknął w korku. Dzieci nie mogą się już doczekać i ciągle słyszę pytanie: „Kiedy będzie obiad?” Ja odpowiadam: „Gdy wróci tata” i czekamy. A Piotr traci mnóstwo cennego czasu. Ale dla naszej rodziny jest naprawdę bardzo ważne, abyśmy w tym codziennym zabieganiu choć przez chwilę pobyli ze sobą razem, uśmiechnęli się do siebie.
Dniem, który możemy spędzić razem jest niedziela. To nasz dzień świętowania. Świętowania, bo to dzień święty i dzień dla naszej rodziny. Nasze dzieci wiedzą, że nie istnieje niedziela bez mszy św. To ona wyznacza rytm całego dnia. Gdy nasze dzieci były mniejsze, nie mogliśmy uczestniczyć razem we mszy św. ze względu na ich zachowanie oraz częste choroby. Było to dla nas brakiem jedności. Dlatego gdy tylko stało się to możliwe, zaczęliśmy razem chodzić do kościoła. Początkowo, aby dzieci dobrze się zachowywały, Piotr stał z Marysią, a później Michałkiem bardziej z tyłu, a ja z resztą dzieci z przodu. Teraz już od dwóch lat z trójką dzieci możemy być z przodu, a najstarszy Kuba służy przy ołtarzu. Jest to dla nas dużą radością. Nauczyliśmy dzieci, że nie włączamy telewizora przed mszą św. i tego, że w niedzielę nie odrabiamy lekcji. Staramy się podkreślić, że jest to szczególny dzień. Gromadzimy się na posiłki w pokoju przy odświętnie nakrytym obrusem stole. Posiłki są bardziej uroczyste i wyszukane niż w dzień powszedni. Nikt się nigdzie nie spieszy, mamy czas, aby ze sobą porozmawiać. Gdy pozwala nam na to pogoda, niedzielę spędzamy na świeżym powietrzu lub spotykamy się z rodziną i bliskimi znajomymi.
Od początku naszego małżeństwa najpierw sami, a potem z dziećmi jeździliśmy na piętnastodniowe rekolekcje oazowe. Od kilku lat regularnie Piotr nie może dostać urlopu tak, jak byśmy chcieli. Gdy zbliża się termin rekolekcji, najczęściej dowiadujemy się, iż jest tyle pracy, że o jakimkolwiek urlopie nie może być mowy. Po wielu negocjacjach udaje się uzyskać tydzień wakacji. I w ten sposób co roku nie jesteśmy razem na pełnych piętnastodniowych rekolekcjach — ja jestem z dziećmi przez cały czas, a Piotr tylko częściowo.
Pierwszy raz mieliśmy ten problem w 2000 roku. Chcieliśmy wtedy pojechać na Oazę Rekolekcyjną Diakonii Życia do Krzydliny Małej. Były to krótsze rekolekcje — trwały tylko 8 dni, w tym 5 dni roboczych. Niestety okazało się, że dwa dni Piotr koniecznie musi być w pracy. Rok później nauczeni doświadczeniem jeszcze przed samym wpłacaniem zaliczki (co robiliśmy dosyć późno) dowiadywaliśmy się, co będzie z urlopem. Wszystko miało być dobrze i cieszyliśmy się, że pojedziemy do Tylmanowej. Nasza radość skończyła się dwa tygodnie przed rekolekcjami, kiedy z planowanego urlopu pozostał tydzień. Próbowaliśmy jeszcze załatwić rekolekcje tygodniowe, ale niestety, nie udało się. W następnym roku przy planowaniu urlopu priorytet miały rekolekcje. Piotr specjalnie pojechał tylko na jeden tydzień wczasów, aby później dostać dwa tygodnie na rekolekcje. Bardzo nam na nich zależało. Chcieliśmy pojechać do Krościenka. Wcześniej jeździliśmy zazwyczaj do Cichowa, a teraz chcieliśmy przeżyć rekolekcje w Centrum naszego Ruchu. Było wiele telefonów, aby to załatwić, bo dla naszej diecezji nie było przewidzianych żadnych miejsc w tym czasie. Potem było czekanie z nadzieją, że może jednak się zwolnią i będziemy mogli pojechać. I tak się stało, miejsca się znalazły i czekaliśmy już tylko na wyjazd. I znowu rozczarowanie z powodu braku urlopu i telefon do Eli do Krościenka. Ela zaproponowała, żebym w takiej sytuacji przyjechała sama z dziećmi. Od razu pojawiły się wątpliwości, jak sobie poradzę z czwórką dzieci (Michałek miał wtedy 2,5 roku), ale chęć przeżycia rekolekcji w Krościenku była silniejsza. Wyjechaliśmy z Poznania o trzeciej w nocy, aby jeszcze razem spędzić niedzielę na miejscu. Późnym popołudniem Piotr wracał do domu, bo od rana czekała na niego praca. Po pięciu dniach w nocy przyjechał z powrotem i od szóstego dnia oazy rekolekcje mogliśmy przeżywać już całą rodziną. Były to nasze jedyne rekolekcje, z których musieliśmy wyjeżdżać już w trakcie agapy, bo rano Piotr szedł do pracy. W tym roku byliśmy na III° w Zakopanem. Sytuacja z urlopem znowu się powtórzyła, z tym że Piotra nie było przez cztery dni oazy. I znowu były nocne jazdy samochodem, zdenerwowanie i zmęczenie.
Uczestnictwo w rekolekcjach jest jednym ze zobowiązań Domowego Kościoła. Dla nas piętnastodniowa oaza jest szczególnie ważna, zwłaszcza w sytuacji gdy w ciągu roku tak mało czasu możemy spędzić ze sobą. Poprzez każde rekolekcje odnajdujemy swoją drogę do Boga i do siebie. Dlatego już w tej chwili zgłosiliśmy się na letnie rekolekcje do Cichowa i będziemy robić wszystko, aby przeżywać je razem.
Podobnie wyglądała reszta naszych zeszłorocznych wakacji. Mieliśmy możliwość spędzenia całego miesiąca nad morzem, ale niestety znów tylko częściowo razem. Za to wszystkie weekendy były nasze. Piotr przyjeżdżał w każdy piątek wieczorem, by zostać z nami do niedzieli. Ten czas przeznaczaliśmy na zwiedzanie okolicy, wycieczki rowerowe i piesze, grę w piłkę, kometkę i wspólne kąpiele w morzu i na pływalni.
Możliwe, że z tego opisu wyłania się obraz wspaniałej idealnej rodziny. Niestety tak nie jest — dochodzi między nami do różnych nieporozumień i zadrażnień. Mamy świadomość, że często wynikają one z braku czasu i ze zmęczenia. Staramy się jednak, by mimo różnych trudności odnajdywać zawsze właściwą drogę, obdarzać siebie i dzieci miłością oraz trwać przy Bogu.
Na koniec chciałabym jeszcze powiedzieć, że nasza rodzina nie mogłaby dobrze funkcjonować bez moich rodziców. To oni każdego dnia pomagają nam w naszych codziennych problemach, wożą dzieci do szkoły, do lekarza, na różne dodatkowe zajęcia, gdy trzeba zostają z nimi w domu. Oboje chcielibyśmy im mocno podziękować za ich miłość i trud. Są dla nas wzorem kochającego się małżeństwa i wspaniałych rodziców.