O rozstaniach
Przyszedł kiedyś do mnie już pracujący Wojtek (chłopcy są na ogół bardziej szczerzy i otwarci wobec swoich duszpasterzy) i potykając się w doborze słów, powiedział mi w końcu: "Ksiądz wie, że z Renią chodzę już ponad 3 lata i wciąż zwlekamy z ostateczną decyzją. Wciąż mamy wątpliwości, czy naprawdę się kochamy, bo nie rzucamy się w ramiona ani się namiętnie nie całujemy... Czy to nie byłoby małżeństwo co najmniej z rozsądku?"
Wojtek nie był jedyny, bo wahających się jest wielu. I odkładających decyzję jest też sporo. Zdarza się, że niezdecydowane są obie strony albo - tylko jedna. Zapraszałem ich na rozmowę i cóż im radziłem? Najpierw "egzaminowałem". Pytałem: "Czy posiadacie miłość człowieka? Czy widzicie w sobie wartość samego człowieczeństwa? Czy szanujecie się? Czy pragniecie nawzajem dla siebie dobra? Czy gotowi jesteście wziąć na siebie odpowiedzialność za losy drugiej strony? Czy gotowi jesteście złożyć nieodwołalny dar na dobrą i złą dolę dla drugiej osoby? Czy nie ma między wami głębszych różnic w poglądach na istotne sprawy etyki i życia? Czy widzicie w sobie jakieś specyficzne wartości - jakieś cechy umysłu, charakteru? Czy możecie bez zastrzeżeń w liturgii Sakramentu Małżeństwa odpowiedzieć "tak" na trzy istotne pytania:
- Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński?
- Czy chcecie wytrwać w tym związku w zdrowiu i w chorobie, w dobrej i złej doli, aż do końca życia?
- Czy chcecie z miłością przyjąć... potomstwo, którym was Bóg obdarzy?
Na ogół miałem szczęście. Egzaminowani z pewnymi wahaniami odpowiadali - "tak". Wtedy mówiłem i jeszcze raz w imię najwyższej Mądrości mówię: Nie szukajcie idealnych mężów i żon - księżniczek i królewiczów z bajki albo wątpliwych wzorów z erotycznych filmów. Nie przywiązujcie zbyt dużej wagi do emocji i uniesień uczuciowych. One są zawsze zmienne i często zawodne. Na ogół małżeństwa "z rozsądku" są szczęśliwsze aniżeli te, uwite z emocji, gorących uczuć i namiętności. Bardziej ufajcie miłości, z której was egzaminowałem. A jeżeli tę "rozsądną" miłość będziecie rozwijali i ubogacali, nastąpi ożywienie miłości uczuciowej, zwłaszcza gdy w klimacie czułości, etyki i kultury będziecie korzystali z prawa i daru jednoczenia się także i cielesnego. Zróbcie więc jeszcze raz rachunek sumienia i przez Sakrament Pokuty powierzcie siebie Chrystusowi w Eucharystii i podejmijcie w imię Jego woli wcale nie ryzykowną, bo dojrzałą i błogosławioną przez Najwyższą Miłość decyzję. Przeciąganie bowiem wahań narusza zasady higieny psychicznej u obu stron, a szczególnie niekorzystnie odbija się na psychice dziewczyny. (...)
Gdyby natomiast odpowiedzi na postawione pytania wypadły zdecydowanie negatywnie, gdyby między tymi osobami zaistniała niechęć lub zupełna obojętność erotyczna, gdyby ujawniły się istotne różnice światopoglądowe, etyczne i kulturalne, wtedy trzeba podjąć choćby i trudną decyzję: "nie" - i to jak najrychlej, bo zwlekanie z nią w takiej sytuacji jest - powtórzmy to - bardzo szkodliwe - zwłaszcza dla dziewczyny.
Gdy taka decyzja nastąpi z jednej strony po dłuższym "chodzeniu", dla osoby nie wybranej czy pozostawionej, może to być poważny cios psychiczny. Szczególnie gdy tą stroną nie wybraną będzie dziewczyna. Ale na to nie ma wyraźnego znieczulającego lekarstwa. Każdy musi w tym widzieć normalny bieg rzeczy. Po to bowiem istniała instytucja narzeczeństwa, a teraz ma miejsce "chodzenie", aby osoby sympatyzujące bliżej się poznały i w tym czasie się wybrały lub nie wybrały i - oddaliły się od siebie. Ta ostatnia decyzja łączy się dość często z wyborem innej sympatii i ta okoliczność zwykle zaostrza ból u osoby opuszczonej. Ten ból należy uszanować i wszystko uczynić, aby go pomniejszyć.
Jeszcze bardziej trudną i bolesną sytuację przeżywa para, gdy odkrywa, że jej więź powstała nie z miłości, lecz z pożądania i pociągu zmysłowego. A wiadomo, jak nietrwała, ale i silna jest ta więź. Wtedy otwierają się przed tak powierzchownie zakochanymi dwie drogi - jedynie etyczne i rozsądne: albo spod wrzenia i piany tych emocji wydobyć i w dłuższym czasie utwierdzić autentyczną miłość albo zdecydowanie oddalić się od siebie, choć to może wywołać duży ból i protesty irracjonalnych sił w człowieku. Często narzucają one usprawiedliwiające hasła i slogany: "Nie mogę... To silniejsze ode mnie... Niech się dzieje, co chce..." Otóż przez ten zgiełk pokus i wezwań do kapitulacji powinien do świadomości chrześcijanina i chrześcijanki dojść głos św. Pawła: "Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia..." Z Bogiem wszystko mogę. Mogę ocalić swoją godność, wolność i swój los. Mogę i muszą go (ją) opuścić dla dobra swego i dobra jego (jej). Uczucia płaczą, buntują się, ale jestem w stanie z bolesnym wysiłkiem je opanować, a czas rany zabliźni i ból wyciszy.
Ilekroć mówimy tutaj o "odejściu" czy "pozostawieniu" partnera przed ślubem, mamy na myśli odejście w duchu chrześcijańskiej miłości bliźniego z maksymalną kulturą międzyludzką. W wypadku takiej konieczności należy uszanować i łagodzić ból osoby opuszczonej. W takich okolicznościach łatwo mogą się wyzwalać ostre resentymenty - uczucia negatywne, popychające do nienawiści i zemsty - do obmowy i oczerniania osoby opuszczającej. Wtedy sprawdza się poziom moralności i miłości ludzi. Przy takiej weryfikacji poznaje się, jaka to była w istocie miłość, kto byłby twoim mężem lub żoną. Jakże chamskim i nieetycznym sposobem odejścia jest opuszczenie swojej sympatii bez słowa wyjaśnienia, usprawiedliwienia, a czasem koniecznego rozliczenia moralnego.
Niemniej bolesne dramaty albo i tragedie powstają z braku wzajemności w kochaniu. Ciężka jest do zniesienia sytuacja braku wzajemności w miłości zasadniczej, fundamentalnej: gdy ktoś kocha, świadczy drugiemu dobro, a obdarowany nawet nie dostrzega tego, nie docenia albo odpłaca się zimną niewdzięcznością. Jeszcze bardziej boli nie odwzajemniana miłość erotyczna. Bywa dość często, że jedna strona od pierwszego wejrzenia ulega fascynacji uczuciowej, a druga zachowuje obojętność. Na nic prezentacja swoich najlepszych zalet, na nic aktorstwo, zaklęcia, prezenty i propozycje - osoba adorowana często uczciwie mówi: "Szanuję cię i lubię, ale nie mam do ciebie głębokiego uczucia i nic na to nie poradzę".
Co ma robić osoba zaangażowana uczuciowo? Nie ma innej uczciwej drogi - powinna z poszanowaniem osoby ludzkiej, bez gniewu i szantażu - po prostu odejść. To trudne, jak i w poprzednich okolicznościach, ale innego wyjścia nie ma. Miłości nie można wymusić, narzucić czy wyszantażować. Powtórzmy: "Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia". A rany zaleczy czas. Byłoby to postępowanie infantylne, gdyby ktoś wtedy zechciał robić drugiej stronie "na złość": na złość podejmować zamach na życia czy w trybie przyspieszonym wyjść za mąż lub ożenić się. Takie postępowanie byłoby nie tylko infantylne, lecz także i nieetyczne. (...)
Nie ulega wątpliwości, że najwięcej komplikacji i cierpień rodzi się wtedy, gdy z powierzchownej, pozornej lub nie odwzajemnionej miłości poczyna się dziecko.
W sytuacji miłości płytkiej i niedojrzałej, na wieść, że dziewczyna zaszła w ciążę, gorący amant zwykle znika z pola dramatu albo usiłuje nakłonić do zabójstwa poczętego dziecka.
W sytuacji miłości nieodwzajemnionej - strona zakochana będzie dążyła do ślubu, a strona niekochająca będzie skłonna do zbrodni.
Co radzić tym nieodpowiedzialnym ludziom, którzy odmówili zaufania etyce chrześcijańskiej i przekroczyli wezwanie Boże do zachowania czystości? Przede wszystkim - nie podejmować dalszych nieodpowiedzialnych kroków, nie komplikować dalej swego życia! A więc nie wolno w żadnych okolicznościach i żadnych pobudek zabić nie narodzonego człowieka (V przykazanie Dekalogu). On już ma prawo do życia!
Nie wolno chłopcu w podobnych okolicznościach porzucić dziewczyny bez rozliczeń moralnych i materialnych. W każdym wypadku chłopiec musi wziąć na swoje barki część odpowiedzialności za to, co się stało. Musi kobiecie pomóc w zabezpieczeniu urodzenia i życia dziecka. (Można liczyć na pomoc Katolickich Poradni Rodzinnych).
Oczywiście najlepszym wyjściem dla rodziców i dla dziecka byłby ślub. Ale w braku miłości żadna ze stron nie może być zmuszona do małżeństwa, które musi być oparte na "dobrowolnej" miłości. Przymus mógłby zagrozić samej ważności ślubu. Zresztą wymuszone małżeństwa łatwo mogą stać się pasmem męczeństwa bez aureoli; natomiast zrodzone dziecko może przynieść samotnej matce wiele pokoju i radości.
Oto zarys trudnych, bolesnych, żeby nie powiedzieć "krwawych" problemów życiowych wielkiej ilości młodych ludzi, którzy myśleli o dobrej uszczęśliwiającej miłości, o uszczęśliwiającym małżeństwie, o szczęściodajnej rodzinie. I byli pewni, za pewni, że sami sobie poradzą, bez żadnych przepisów, praw, pouczeń i "ograniczeń", że przecież "wszystko wiedzą" i potrafią się sami urządzić'. I oto u progu życia - przekreślone marzenia, zawód, wstyd, ból... Szkoda, że tak wszystko skomplikowali, popsuli, zatruli...
Szkoda, ale to nie musi być tragedia bez dna i końca; nie ma przeznaczenia, fatum. Jak już zauważyliśmy, z tej porażki, z tej "dezintegracji" chrześcijanin ma wyjście ku górze, na wyższy poziom dojrzałości i kultury duchowej - ale nie sam. "Każdy jest kowalem swego losy", ale nie sam. Jest Bóg, jest Chrystus-Odkupiciel, który przestrzega, radzi, broni, ale nie narusza podstawowej zasady człowieczeństwa, nie przekreśla wolnej woli. Człowiek może powiedzieć i Chrystusowi - "nie"! tylko potem nastąpią konsekwencje: kraksy, rozgoryczenia i zabłąkania. Ale nawet i wtedy, gdy jako syn marnotrawny odwrócił się od ojca plecami i sam się "urządzał", aż do poniżenia godności, nędzy i głodu, Bóg-Ojciec nie cofa swojej troski i miłości do niego. Ma drogę otwartą jak ją znalazło wielu zbłąkanych, jak ją znalazł św. Augustyn, który z dołów upadku wydźwignął się na wyżyny świętości, aby i innym wskazywać drogę z "doliny bez wyjścia"...
Ks. Aleksander Zienkiewicz
z książki: "Miłości trzeba się uczyć", Wrocław 1988
|
|
|
|
|