Po co księdzu nauki przedmałżeńskie?
W pewnym mieście pewien bardzo miły pan miał ładną córkę. Bardzo ją kochał i wraz z żoną we wszystkim ją wyręczali.
Córka podrosła, stała się młodą kobietą i zakochał się w niej przystojny chłopak.
Tak jak to jest w pozytywnych opowiadaniach, młodzieniec poprosił o rękę dziewczyny, a ona i jej rodzice przyjęli te oświadczyny.
Wszyscy zaczęli przygotowywać się do ślubu i wesela. Wynajęli piękną salę, zamówili orkiestrę, poszli do księdza zamówić ślub i... tu pojawiły się problemy, bo ksiądz powiedział, że z przyjemnością udzieli im ślubu, ale wcześniej muszą odbyć nauki przedmałżeńskie. Oboje się zdziwili, bo przecież przez cały czas nauki w szkole chodzili na religię, przyjęli I Komunię świętą i bierzmowanie. Nie za bardzo rozumieli, po co ksiądz zawraca im głowę, tym bardziej, że tak mało czasu zostało do ich wesela, a muszą jeszcze doglądać wystroju sali, zaplanować listę gości, rozwieść zaproszenia, wybrać suknię i garnitur... Tyle spraw na głowie, a ten ksiądz jeszcze coś wydziwia.
Również rodzice nie rozumieli księdza. W ich czasach nie utrudniano tak życia narzeczonym, nie było takich nauk, a przecież ludzie żenili się ze sobą, żyli razem, umierali i wszystko było w porządku. Po co więc teraz księdzu te nauki?
Chyba pytanie z tego opowiadania dla wielu osób nie jest dziwnym pytaniem.
Rzeczywiście jakiś czas temu, chociażby na początku naszego stulecia, nie było nauk przedmałżeńskich w takiej formie jak dzisiaj. Wystarczyło na przykład, że ona i on umieli "Ojcze nasz" i nikt nie kazał im chodzić na specjalne nauki czy uczyć się Naturalnego Planowania Rodziny. Po co więc to dzisiaj?
Popatrzmy też z drugiej strony. Czy w tamtych czasach współczynnik rozwodów był tak wysoki? (w USA rozwodzi się podobno 50% zawieranych małżeństw) Czy w tamtych czasach tak powszechne było nastawienie na wygodę, przyjemność, chęć posiadania? Czy w tamtych czasach tak szeroko propagowano antykoncepcje i aborcję?
Sądzę, że nie.
Do tych nauk przedmałżeńskich można podejść na dwa sposoby. Można traktować to jak zło konieczne - no cóż, stracimy tu parę godzin, ale jeżeli ksiądz się uparł, to niech ma. A może uda nam się załatwić wszystkie pieczątki za jednym razem, albo dać koleżance, aby i nam przy okazji podbiła, skoro już tam będzie.
Taki sposób myślenia i podejścia do sprawy jest możliwy, tylko komu i czemu on służy?
Można też zauważyć, że te nauki są przede wszystkim dla młodych, że ktoś im będzie chciał podpowiedzieć, jak próbować zbudować dobre, chrześcijańskie małżeństwo. Jak żyć szczęśliwie we troje - ona, on i Bóg. Tacy ludzie pójdą na nauki przedmałżeńskie z pozytywnym nastawieniem, a jeśli będą w stanie to wybiorą kurs o którym znajomi powiedzą, że jest dobry, ciekawy, dużo daje. (Wiadomo, że są różne kursy - lepsze i gorsze.) Tacy ludzie znajdą czas na poznanie prawdy o miłości i Miłości. Przyjdą dość wcześnie, zapytają o książki mogące poszerzyć tematykę małżeństwa, a przede wszystkim będą wcielać to w życie.
To by było na tyle, oprócz dwóch osobistych myśli.
Po pierwsze pamiętam jak w liceum kłóciliśmy się z księdzem, który mówił nam, że miłość to nie tylko uczucie. Dla nas, dla mnie, było to wtedy bez sensu. Przecież byliśmy zakochani i czuliśmy to, a więc co ten ksiądz do nas mówił? Ale on miał rację. Miłość to postawa, to dawanie siebie drugiemu. Jest w niej też miejsce na zakochanie, ale jest ona czymś więcej. Nie można ślubować uczuć, bo one falują (są, nie ma, znów są), ale ślubujemy miłość, bo można ślubować postawę, można ślubować, że z całej naszej woli będziemy pomagać drugiemu człowiekowi. Czy wszyscy młodzi zakochani to wiedzą? Czy nie zawiera się czasem małżeństw tylko w zakochaniu, a gdy ono minie, to stwierdza się, że to wielka pomyłka, bo... my nigdy nie kochaliśmy się naprawdę.
I drugie. Skoro miłość to postawa, akt woli, to ten wybór, tę chęć czynienia dobra trzeba ciągle ponawiać. Wielu sądzi, że wystarczy raz na ślubie wyznać miłość i już jest dobrze. Sądzą, że małżeństwo samo się ułoży, bo przecież oni się kochają.
Ale życie pokazuje, że wiele małżeństw nie jest szczęśliwych. Niektórzy nawet twierdzą, że jest więcej nieszczęśliwych. Czy może być jednak inaczej, skoro np. dla pracy zawodowej studiujemy, chodzimy na różne kursy, czytamy, poświęcamy tyle czasu, a nie potrafimy tego samego zrobić dla dobra naszego małżeństwa. Nie chcemy podjąć trudu dobrego poznania się przed ślubem, nie uczymy się spędzać razem czasu, nie czytamy wspólnie książek podpowiadających jak budować szczęśliwe małżeństwo, nie wybieramy się wspólnie na rekolekcje, a przede wszystkim nie odnawiamy wciąż na nowo naszych ślubów miłości.
Pomyślmy więc, na jakich fundamentach chcemy budować nasze małżeństwa...
Krzysztof Janowski
|
|
|
|
|