MĘSKA ROZMOWA
Zapraszam Cię do szczerej rozmowy. Porozmawiajmy po męsku -- to znaczy powiedzmy sobie prawdę bez ogródek, prosto w oczy. A chciałbym poruszyć temat, którego większość mężów czy narzeczonych raczej unika w rozmowach ze znajomymi czy kolegami -- chodzi o naturalne planowanie rodziny, czyli styl życia polegający na tym, że mąż i żona wspólnie decydują, kiedy chcą mieć dzieci, a kiedy nie, i dostosowują się do naturalnego cyklu płodności. Czy wiesz, na czym polega naturalne planowanie rodziny? Czy potrafiłbyś to wyjaśnić swojemu dorastającemu synowi? Umiałbyś powiedzieć koledze, przyjacielowi, co ci daje takie życie? Jeśli tak, to wiele przemawia za tym, że jesteś mężem i ojcem w szczęśliwej rodzinie. Jeśli nie -- to nie odkładaj na bok tego tekstu -- stawianie czoła nowym wyzwaniom to przecież typowo męska cecha.
Nie wątpię w to, że starasz się być dobrym mężem i ojcem: każdego dnia wstajesz wcześnie, by pójść do pracy i zarobić na utrzymanie rodziny; martwisz się, że ledwo starcza do pierwszego, więc bierzesz pracę po godzinach; kiedy wracasz zmęczony po południu, albo wieczorem, masz jeszcze coś do zrobienia w domu, przy samochodzie, w ogródku, na działce, a i dzieciaki chciałyby z Tobą trochę pobyć -- syn prosi Cię o coś na zajęcia techniczne; interesuje Cię polityka, więc chcesz obejrzeć wiadomości, przeczytać gazetę; czasami wręcz rozmijacie się z Twoją równie zapracowaną żoną; lubisz wspólnie spędzane święta -- możecie wtedy odetchnąć, odwiedzić znajomych, pogadać --starasz się.
Czy nie wystarczyłoby więc, żeby "tymi sprawami" zajęła się Twoja żona? Przecież ona najlepiej wie, co się w niej akurat dzieje. -- Po co mi to -- wystarczy, jak ty pójdziesz -- mówiłeś może, kiedy ona próbowała Cię zaciągnąć na jakiś kurs naturalnego planowania rodziny.
No właśnie -- po co? W imię czego? Co to da Waszemu małżeństwu?
Twojej żonie potrzebna jest świadomość, że nie zostaje sama z odpowiedzialnością za przyjście na świat kolejnego dziecka. "Przecież sama ich sobie nie zrobiłam" -- jak dosadnie odpowiedziała pewna żona na pytanie o to, jak radzi sobie z gromadką małych dzieci. No właśnie. Twoja żona chce wiedzieć, że Ciebie też to obchodzi. Pamiętam taką sytuację z poradni przedmałżeńskiej -- młodzi narzeczeni (już spodziewali się dziecka) -- rozmawiamy o metodzie naturalnego planowania rodziny. Wiedzą mniej niż niewiele, są spięci. Zapis cyklu, który miał być ich własnym, okazuje się odpisany z broszurki. Gdy zwracam na to uwagę, on -- dotychczas milczący -- nagle się ożywia i zwraca się do przyszłej żony -- Jak to -- zapisywałaś, a nie wiesz, co to znaczy?! -- a po chwili do mnie, tłumacząc się z oszustwa -- To nie ja -- to ona!
Ale mogę też przytoczyć inny przykład: list małżonków. Pisze żona: "Z radością muszę stwierdzić, że metody naturalne sprawdzają się w naszym małżeństwie. Duża to zasługa mojego męża, który dzielnie wspierał mnie na początku i żywo interesował się i interesuje nadal wszystkim, co dotyczy naszej płciowości.
Dzięki jego zaangażowaniu mogłam być spokojna jeszcze przed ślubem co do wspólnego życia. Proszę sobie wyobrazić, że tylko on ma prawo prowadzić nasz zeszyt". Jeśli Twoja żona mogłaby podpisać się pod tymi słowami -- gratuluję. Jeśli zaś nie -- spróbuj pomyśleć, czy nie warto by zadać sobie tę odrobinę trudu, by tak urosnąć w oczach swojej małżonki. Czyżbyś nie lubił, gdy ona zauważa i docenia Twój wysiłek i sukcesy? Spytaj jej, co najczęściej mówią o swoich mężach i w ogóle o mężczyznach kobiety, które leżą po porodzie na wspólnej szpitalnej sali -- czy chciałbyś być bohaterem takich opowieści?
Co masz do zrobienia? Niewiele -- kup żonie jutro w prezencie zwykły termometr lekarski (około 5 złotych), zamów zeszyt do prowadzenia obserwacji (3 złote), kup do tego różę (nie wiem za ile, bo -- wstyd się przyznać -- dawno nie odwiedzałem kwiaciarni). Pojutrze rano, pięć minut przed wstaniem z łóżka obudź ją czułym pocałunkiem, podaj strząśnięty termometr i poproś, żeby zmierzyła temperaturę, a potem ją zapamiętaj i zapisz do zeszytu. Przypomnij jej, żeby w ciągu dnia obserwowała śluz, a wieczorem zapytaj, co masz zapisać. To samo zrób każdego następnego dnia -- i już.
-- Tylko tyle? -- zapytasz. Tak, zajmie Ci to niecałe dziesięć minut dziennie, a wystarczy, żeby dać do myślenia Twojej żonie. A kiedy Twój syn będzie się żenił, opowiedz mu o tym.
"Gdzieżby tam mój chłop wytrzymał!" Naprawdę -- tak właśnie czasami o nas mówią. A może słyszałeś taki góralski dowcip o kobiecej mądrości: "Mądro baba wié, ze chłopa trza nakarmić, napoić , a wiecorem spuścić z łańcucha".
Interesujesz się sportem, podziwiasz mistrzów. Czy zastanawiałeś się kiedyś, że ich sukcesy są owocem wielu dni wyczerpujących i monotonnych treningów, miesięcy, a nawet lat wyrzeczeń -- zresztą sam potrafisz spędzić całe godziny na doprowadzeniu do końca fascynującej Cię pracy.
Podobnie jest w małżeństwie -- jeśli zależy Ci na Waszym szczęściu, to nie ma innego wyjścia -- trzeba posiąść typowo męską cnotę samoopanowania. Nie wierz filmom, gazetom i reklamom, które próbują Cię przekonać, że prawdziwemu mężczyźnie "wszystko przychodzi bez trudu". Jest dokładnie odwrotnie: prawdziwy mężczyzna gotów jest podjąć każde wyzwanie i wiele się namęczyć, by osiągnąć cel.
Twoja żona potrzebuje Twojego uczucia, czułości, zainteresowania -- wyrażanych nie tylko przez współżycie, ale także drobnymi gestami, słowami, pocałunkami, upominkami, niespodziankami -- wtedy znajduje w Tobie oparcie, rozkwita w poczuciu bezpieczeństwa i będzie potrafiła odwdzięczyć się pełnym oddaniem. Wasze współżycie nabierze nowego blasku, świeżości i będzie dla Was obojga o wiele głębszym przeżyciem. Cieszysz się przecież, kiedy widzisz, że potrafisz dać radość Twojej żonie. A to bardzo ważne, byście potrafili być dla siebie nawzajem najwspanialszymi kochankami.
Przepisz sobie słowa Apostoła Pawła i powieś je w widocznym miejscu: "Mężowie, miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie (...). Mężowie powinni miłować żony jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje. Przecież nikt nigdy nie odnosi się z nienawiścią do własnego ciała, lecz każdy je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus -- Kościół" (Ef 5,25.28-29). A może bardziej spodoba Ci się rada świętego Piotra -- ten dobrze wiedział, o czym pisze -- sam miał żonę (w Ewangelii jest przecież mowa o tym, jak Jezus uzdrowił teściową Piotra): "Podobnie mężowie we wspólnym pożyciu liczcie się ze słabszym ciałem kobiecym. Darzcie żony czcią jako te, które są razem z wami dziedzicami łaski, to jest życia, aby nie stawiać przeszkód Waszym modlitwom" (1 P 3,7).
Możecie resztę swojego życia przeżyć w coraz lepszym zrozumieniu i przyjaźni; możecie wciąż na nowo przeżywać Wasz miodowy miesiąc; możecie sami decydować o tym, kiedy zaprosić na świat nowego członka rodziny; możecie nie narażać Waszego zdrowia; możecie cieszyć się spokojnym sumieniem; macie szansę wychować mądre, odpowiedzialne dzieci.
Ale możecie też do końca swoich dni żyć obok siebie, zrzucając jedno na drugie winę za kolejne "wpadki"; możesz mieć znerwicowaną, pełną obaw i wiecznie spiętą żonę; możecie z niepewnością czekać na kolejną odwlekającą się miesiączkę; możesz nakłonić żonę, by poszła do lekarza i dała sobie założyć spiralę albo przepisać pigułkę.
Możecie -- możesz. Wybór należy do Was. A może przede wszystkim do Ciebie. To Ty masz być szefem, przewodnikiem, zaprowadzać porządek, brać Wasze sprawy w swoje ręce.
Jesteś przecież mężczyzną -- potrafisz, chcesz.
Maciej Tabor
|
|
|
|
|