Świętowanie

(199 -kwiecień -maj2014)

z cyklu "Na płytach"

Babel

Jan Halbersztat

Płyta o której chcę Wam dziś napisać nie jest zupełną nowością – ukazała się w w 2012 r., a rok później zdobyła nagrodę Grammy w kategorii „Album roku”. Chodzi o album „Babel” angielskiej fok-rockowej grupy Mumford & Sons.

Zespół powstał w 2007 r. jako jedna z grup nurtu muzycznego nazywanego w Wielkiej Brytanii „West London folk scene”, do którego zalicza się między innymi takie zespoły jak Noah and the Whale czy Of Monsters and Men.

Ich pierwsza płyta, zatytułowana „Sigh No More”, ukazała się w 2009 r. i od razu zyskała zespołowi grono wiernych słuchaczy. Mumford & Sons grają lekkiego, niezależnego rocka, w którym wyraźnie słychać inspirację muzyką folkową, głównie – co oczywiste – pochodzącą z Wysp Brytyjskich. Charakterystyczne, „brytyjskie” gitarowe brzmienie wzbogacone jest akordeonem, mandoliną i miękkimi, melodyjnymi głosami – a jak na produkcję rockową grupa wyjątkowo delikatnie wykorzystuje perkusję. Muzycznie to mieszanka spokojnych, indie-rockowych ballad i znacznie bardziej dynamicznych kawałków w których pobrzmiewa stylistyka rockandrollowa i bluegrassowa. „Sigh No More” szybko okazała się wielkim sukcesem, w Wielkiej Brytanii osiągnęła status platynowej płyty – nic więc dziwnego, że szybko rosnąca rzesza fanów zespołu z niecierpliwością czekała na kolejny studyjny album.

Czekać musiała aż trzy lata – ale, zdaniem większości krytyków, było warto. Płyta „Babel” utrzymana jest muzycznie w podobnym klimacie, ale widać (…czy raczej – słychać) że Marcus Mumford i jego koledzy z zespołu nie spędzili trzech lat bezczynnie. Piosenki są lepiej skonstruowane, brzmienie dopracowane, pojawiają się nowe instrumenty i nowe brzmienia – ale jednocześnie nie ulega wątpliwości, że grupa ma własną wizję muzyczną i stara się ją konsekwentnie realizować.

Piosenki Mumford & Sons – przy całej swojej różnorodności – mają w sobie coś, co we współczesnej muzyce rozrywkowej spotyka się coraz rzadziej: ciekawe teksty wypełnione autentycznymi emocjami. Posłuchajcie utworów takich jak „Holland Road” czy „Ghost That We Knew” – nawet ktoś, kto nie lubi folk-rockowych nastrojów, przyzna że są to piosenki „o czymś”, piosenki z duszą, wykraczające poza typowe, popowe śpiewanki „o niczym”. Surowe brzmienie „Broken Crown”, delikatna kołysanka „Below My Feet”, dynamiczne „Whispers In The Dark” czy pełna energii tytułowa piosenka „Babel” – każdy z tych utworów wart jest posłuchania.

I rzecz charakterystyczna dla muzyki „z duszą” (i z dobrymi tekstami): większość utworów na płycie „Babel” trzeba przesłuchać dwa, trzy razy żeby usłyszeć wszystkie „smaczki”, te drobiazgi które decydują o tym, że jakaś piosenka – choć pozornie nie jest kandydatką na przebój nadawany sto razy dziennie w popularnych stacjach radiowych – zostaje w głowie i sprawia, że człowiek zaczyna myśleć nieco inaczej i nieco inaczej słyszeć muzykę.

W 2013 r. grupa ogłosiła, że robi sobie „przerwę”. Mam nadzieję, że nie oznacza to, że „Babel” była ich ostatnią płytą…