Rozeznanie

(215 -kwiecień -maj2017)

Dar rozeznania

ks. Włodzimierz Lewandowski

Rozeznanie w kontekście Ewangelii to nieustanne mierzenie się z pytaniem: „czy miłujesz Mnie więcej”

Jeśli jakieś słowo robi w Kościele w ostatnim czasie karierę, niewątpliwie jest nim – za sprawą papieża Franciszka – rozeznanie. Dla jednych absolutna nowość pontyfikatu; dla znających historię duchowości, a zwłaszcza dla próbujących uzgadniać swoje życiowe wybory ze Słowem Bożym, zadanie wypływające z Ewangelii.

Nie inaczej bowiem trzeba patrzeć na gromadzące się na brzegiem Jordanu tłumy, pytające Jana Chrzciciela o drogi nawrócenia. Rozeznającym jest słuchacz przypowieści o miłosiernym Samarytaninie – „kto jest moim bliźnim?”. Stającym przed trudnym wyborem jest bogaty młodzieniec – „co mam robić, aby osiągnąć życie wieczne?”. W podobny sposób należy odczytywać listy świętego Pawła. Są one niczym innym jak tylko próbą rozeznawania z konkretną wspólnotą kościelną jej drogi zbawienia.

Mistrzami rozeznania byli zwłaszcza Ojcowie Pustyni. Zbiory ich opowieści, tak zwanych apoftegmatów, są kapitalnymi próbami odpowiedzi na pytania o życiową aktualizację Ewangelii w konkretnym kontekście. Jednym z przykładów jest historia Ammonasa (ucznia św. Antoniego). 

Opowiadano o nim, że przyszli kiedyś do niego ludzie mający sprawę sądową, a starzec udał szalonego. Wtedy któraś kobieta powiedziała do sąsiada: „Ten starzec jest głupi!” Starzec to usłyszał, przywołał ją i powiedział: „Ileż trudów zadałem sobie na pustyni, aby zdobyć tę głupotę – a miałbym przez ciebie stracić ją dzisiaj?”

Ta krótka historia pokazuje, że rozeznanie nie jest procesem towarzyszącym jedynie powołanym do większej doskonałości. I choć jako element rozwoju duchowego przetrwało wieki głównie w środowiskach monastycznych i zakonnych, jak widać z powyższej – nie jedynej – opowieści było potrzebą wielu żyjących w świecie chrześcijan. Kilkanaście wieków później święty Ignacy Loyola, pisząc swoje „Ćwiczenia duchowe” korzystał niewątpliwie z bogatego doświadczenia poprzednich pokoleń. Także świeckich mistyków. To właśnie do jego doświadczenia odwołuje się w swoim przepowiadaniu papież Franciszek.

Warto w tym momencie odwołać się do dialogu między papieżem a członkami Towarzystwa Jezusowego, jaki miał miejsce w Rzymie, w październiku ubiegłego roku. Na pytanie o postępowanie w dziedzinie moralności Ojciec Święty odpowiedział w następujący sposób:

Rozeznanie, zdolność rozeznania to element kluczowy. I właśnie zauważam brak rozeznania w formacji kapłanów. Ryzykujemy bowiem, że przyzwyczaimy się do „białego lub czarnego” i do tego, co jest legalne. Generalnie jesteśmy dosyć zamknięci na rozeznawanie. Jedno jest pewne: dziś w pewnej liczbie seminariów duchownych powróciła na nowo pewna sztywność, która jest daleka od rozeznawania sytuacji. To niebezpieczna sprawa, ponieważ może nas prowadzić do pojęcia moralności posiadającej kazuistyczny sens. Występuje to przy różnych sformułowaniach, ale zawsze po tej samej linii. Bardzo się tego boję. Mówiłem już o tym na spotkaniu z jezuitami w Krakowie podczas Światowego Dnia Młodzieży. Zapytali mnie tam jezuici o to, co może robić Towarzystwo i odpowiedziałem, że jego ważnym zadaniem jest formacja seminarzystów i kapłanów do rozeznawania.

Obok tej wypowiedzi nie można przejść obojętnie. Choć bezpośrednio skierowana do środowiska jezuitów warta jest uwagi w kręgach świeckich z dwóch co najmniej powodów. Wskazuje na potrzebę formacji, uczenia się sztuki rozeznania i przestrzega przed czarno-białą kazuistyką. Bo – wbrew pozorom – rozeznającymi nie są jedynie duchowni. Jak zauważył w pierwszej części „Familiaris consortio” święty Jan Paweł II: 

Rodziny powołane są do przyjęcia i przeżywania planu Bożego wobec nich, w zależności od obecnych warunków świata, w jakich żyją (…). Dla wyprowadzenia autentycznej oceny ewangelicznej w różnych sytuacjach i kulturach, w jakich mężczyzna i kobieta przeżywają swoje małżeństwo i rodzinę, małżonkowie i rodzice chrześcijańscy mogą i powinni ofiarować swój własny i niezastąpiony wkład. Uzdalnia ich do tego zadania charyzmat czy właściwy im dar, dar sakramentu małżeństwa (FC 4, 5).

Nasuwa się oczywisty wniosek. Rozeznanie nie jest związane wyłącznie z sakramentem święceń, ze stanem duchownym. Uzdalnia do niego także dar sakramentu małżeństwa. Miejscem jego przeżywania nie jest tylko sakrament pojednania, związane z konfesjonałem kierownictwo duchowe. Środowiskiem rozeznania jest przede wszystkim dialog mężczyzny i kobiety, męża i żony, a miejscem mu właściwym modlitwa małżeńska i stół rodzinny. W tym kontekście dialog praktykowany w kręgach Domowego Kościoła jest doświadczeniem kapitalnym, a nawet bezcennym. Ma on zmierzać „do ocalenia i urzeczywistnienia całej prawdy i pełnej godności małżeństwa i rodziny” („Familiaris consortio”, n. 5).

W rozeznaniu normy ogólne przekładają się na wielość i różnorodność sytuacji, w jakich znajdują się wierzący. Rzadko kiedy trudność sprawiają wybory, związane choćby z dziesięciorgiem przykazań. Tu sumienie z reguły podpowiada dobre wybory. Przysłowiowe schody zaczynają się w momencie, gdy zaczynamy szukać woli Bożej we wspomnianych przez świętego Jana Pawła II niezliczonych sytuacjach życia codziennego. 

W tym kontekście pojawia się pytanie o bycie współpracownikiem Boga, o nasze zdolności, predyspozycje, zamiłowania, dobre pragnienia, plany i zamierzenia. Jak to wszystko ma się do woli Bożej? Na ile Pan Bóg, realizując swój plan zbawienia, posługuje się tym wszystkim, co sam dał człowiekowi, stwarzając go na swój obraz i podobieństwo. Jak zatem mają się do siebie wola Boża i ludzka wolność?

Chyba warto w tym momencie przywołać obraz znany z wielu rekolekcji wakacyjnych (młodzieżowych) Ruchu Światło-Życie. Na pierwszy stopień przyjeżdżają dziewczyna i chłopak. Już po kilku godzinach wiadomo, że on przyjechał tu dla niej. Pociągnięty zachwytem dla swojej pierwszej miłości nie myślał o Bogu, życiu z Nim. Przyjechał motywowany pragnieniem bycia z ukochaną. Ale wystarczą cztery dni (czasem więcej), by dojrzał. By powierzył swoje życie Jezusowi. Za kilka lat będzie ewangelizatorem, animatorem, a jako szczęśliwy mąż i ojciec pojedzie z posługą na rekolekcje Domowego Kościoła.

Ten dość banalny przykład pokazuje, jak Pan Bóg posługuje się tym, co w naszym człowieczeństwie naturalne, piękne, dobre i szlachetne. Tu dochodzimy do ważnego momentu naszej refleksji – Pan Bóg prowadzi nas dalej. Pozwala wypłynąć na głębię. Zatem w procesie duchowego rozeznania nie tyle będzie chodzić o granice między dobrem a złem. Takie myślenie prędzej czy później zaprowadzi nas do „moralistyki posiadającej kazuistyczny sens”. Rozeznanie w kontekście Ewangelii to nieustanne mierzenie się z pytaniem: „czy miłujesz Mnie więcej” i słowami, skierowanymi do bogatego młodzieńca: „jednego ci brakuje”.

Wspomniane wyżej stwierdzenie o współpracownikach Boga w „Familiaris consortio” pojawia się w kontekście otwartości na nowe życie. Ważne jest przy tym, by tę otwartość zobaczyć w szerszym, ukazanym przez papieża kontekście. „Płodność jest owocem i znakiem miłości małżeńskiej, żywym świadectwem pełnego, wzajemnego oddania się małżonków” (FC 28). Wydaje się, że to dobry moment, by ten szczyt wzajemnego oddania porównać do Eucharystii. Ona również, jako uobecnienie Męki, Śmierci, Zmartwychwstania i Zesłania Ducha Świętego, jest szczytem oddania się Jezusa człowiekowi. A przecież święty Paweł w Liście do Efezjan jednoznacznie mówi, że to właśnie miłość Jezusa do Kościoła jest wzorem miłości małżeńskiej. Kiedy zatem dla wspólnoty Kościoła Eucharystia jest szczytem? Jeden ze znanych w Ruchu Światło-Życie liturgistów często przypominał, że szczyt to coś wysokiego, co wznosi się ponad. Jeśli chrześcijanin ograniczy swoje życie duchowe tylko do codziennego pacierza i niedzielnej Eucharystii, ta nigdy nie będzie szczytem i źródłem. Potrzeba czegoś więcej. Tak samo ze wzajemnym oddaniem się małżonków. By ono było szczytem także potrzeba czegoś więcej. Spróbujmy pójść tą drogą.

To dobry moment, by wrócić do adhortacji „Amoris laetitia”. Większość komentujących ją autorów przytacza konieczność rozeznania w kontekście związków niesakramentalnych. Tymczasem o konieczności rozeznania Franciszek pisze już w rozdziale pierwszym gdy analizuje obecną sytuację rodziny (podobieństwo do „Familiaris consortio” wręcz zadziwiające), podkreślając w prasowych wywiadach, że kluczem do dokumentu nie jest rozdział szósty, lecz czwarty, gdzie analizuje Hymn o miłości z Pierwszego Listu św. Pawła do Koryntian. Tenże Hymn, z jego kapitalną papieską analizą, śmiało może stać się kluczem dla wspólnoty żony i męża rozeznającej, co znaczy „miłować więcej”. 

Nie jest celem niniejszego tekstu omawianie adhortacji. Autor ma nadzieję, że większość czytelników „Wieczernika” zna ją i często do niej wraca. Wystarczy zatem odesłać do punktów 90-119, w których Franciszek wskazuje na trzynaście różnych form owego „miłować więcej”. Ważna jest konkluzja, do jakiej nas rozważanie Hymnu prowadzi. 

Sobór Watykański II nauczał, że miłość małżeńska „obejmuje dobro całego człowieka i dlatego może obdarzać szczególną godnością możliwość ekspresji ciała i ducha, i uszlachetniać je jako elementy i szczególne znaki przyjaźni małżeńskiej”. Musi istnieć jakiś powód tego, że miłość bez przyjemności i namiętności nie wystarcza, aby symbolizować jedność ludzkiego serca z Bogiem: „Wszyscy mistycy stwierdzali, że miłość nadprzyrodzona i miłość niebiańska odnajdują poszukiwaną symbolikę bardziej w miłości małżeńskiej, niż w przyjaźni, niż w uczuciach synowskich czy też w poświęceniu się w służbie. Powód tkwi właśnie w jej totalności”. Dlaczego więc nie powiedzieć o uczuciach i seksualności w małżeństwie? (AL 120).

Ktoś może zarzucić, że w powyższej refleksji brak jest konkretów. Choć kilka akapitów wyżej padła odmienna deklaracja. Ale na tym właśnie polega specyfika tekstów o rozeznaniu. Mogą one wskazać kierunek, są drogowskazem. Natomiast cały proces rozeznania jest owocem modlitwy, refleksji i dialogu konkretnych osób w ich konkretnej sytuacji, związanego z tym wysiłku ducha i intelektu. To właśnie ów wysiłek sprawia, że w cielesnym zjednoczeniu żony i męża ich miłość osiąga swój punkt szczytowy i staje się najbardziej czytelnym znakiem miłości Chrystusa do Kościoła.

A zatem w drogę.