Rozeznanie

(215 -kwiecień -maj2017)

Narzędzie

Agata Jankowiak

Dobrze przeżywany dialog małżeński oferuje nam świadomość bycia wezwanym do nieustannego poszukiwania woli Bożej i przyzwyczajenie do szukania jej razem ze współmałżonkiem

Chrześcijanin jest tym, który wypełnia wolę Bożą. A przynajmniej stara się ją przyjmować i wypełniać. Tego nas uczył Jezus. W modlitwie „Ojcze nasz” powtarzamy „bądź wola Twoja”. I jeżeli traktujemy na serio, to, co mówimy – a w końcu chrześcijaninem się jest na serio, albo nie jest wcale – to powinno pojawić się w nas pytanie: co jest wolą Bożą. Albo też: czy to, co nas spotyka to jest wola Boża?

Rozpoznanie tego, co jest i co ma być wolą Boża dla mnie to sprawa czasem niełatwa. O ile sens tego co nas spotyka jeszcze czasem umiemy dojrzeć patrząc wstecz i dostrzegając wartość rozmaitych doświadczeń, nawet gdy ich nie rozumieliśmy na bieżąco, o tyle pytanie o to co przed nami, o to jak postąpić i co wybrać, jakie decyzje podjąć nierzadko przeraża. Niejeden czuje się zagubiony: „Panie chcę pełnić Twoją wolę, ale skąd mam wiedzieć jaka ona jest?”

To co trudne w życiu osobistym bywa też trudne w życiu małżeńskim i rodzinnym. A możliwości i okazji do dokonywania wyborów przez nami jest zawsze mnóstwo. Stajemy przed pytaniami dość prostymi i przed skomplikowanymi, decydującymi czasem o całym życiu. Stajemy przed sprawami pojawiającymi się regularnie i takimi, które czasem spadają jak grom z jasnego nieba. Takie jest życie. To wręcz truizm, oczywistość, nasz chleb powszedni.

Jak mają, mogą, powinni odnaleźć się w tym małżonkowie?

Przede wszystkim – mają odnajdywać się w tym razem. W tym wszystkim, co dotyczy ich małżeństwa i rodziny poważne decyzje powinni podejmować wspólnie. To chyba najbardziej niezbędne założenie – jako małżonkowie mamy być zespołem i działać wspólnie, nie powinno być tak, że każde z nas pilnuje tylko swoich interesów i sprawiedliwości rozumianej jako „daję tylko tyle, ile mi się zwróci”. Instynktownie czujemy, że taka postawa byłaby zaprzeczeniem miłości. Zaprzeczeniem miłości byłoby też zarówno narzucanie swojej woli, wymuszanie czegoś, jak i zrzucanie na drugą osobę całego ciężaru decyzji (co czasem nawet się dzieje w poczuciu „ach, taki/taka jestem dobry, daję jej/mu wolną rękę”), za które oboje małżonkowie powinni brać odpowiedzialność.( Rzecz jasna chodzi o sprawy poważne, a nie o tysiące drobnych decyzji, typu które spodnie założyć dziecku do przedszkola).

Kiedy zaczynaliśmy naszą drogę w Domowym Kościele (naprawdę było to dawno, nasz krąg w tym roku rozpocznie 30. rok trwania), nie było programu pilotażu kręgów. Nasz krąg powstał z zebranych kilku małżeństw, które miały za sobą formację oazową w latach szkoły średniej i studenckich. Przyzwyczajeni do pracy z materiałami Ruchu, wzięliśmy po prostu podręcznik i zaczęliśmy pracować, po kolei rozgryzając spotkania pierwszego roku pracy. I tak doszliśmy do spotkania na temat dialogu małżeńskiego. Wtedy to zobowiązanie (wtedy częściej pojawiało się określenie „obowiązek zasiadania” – samym zestawem słów budzące opór) miało zdecydowanie „złą prasę”, bardziej zaawansowani na drodze DK od nas mówili o trudnościach, problemach, niechęci do dialogu. W tekście podręcznika (na ile pamiętam) sporą część zajmowało przekonywanie, że „w małżeństwie trzeba rozmawiać”… I chyba mniej więcej w tym czasie otrzymaliśmy zaproszenie na krótkie spotkanie z s. Jadwigą Skudro. Zatłoczona, ciasna salka, niewygodne ławki i drobna s. Jadwiga mówiąca bardzo ciekawe rzeczy. W mojej pamięci z tego spotkania mocno zapisały się dwie kwestie – a jedną z nich jest dialog małżeński.

Po co jest dialog małżeński – rozumiany jako jedno ze zobowiązań, które uroczyście przyjmujemy w ramach naszej drogi formacyjnej, jako jedna z zasad, którymi chcemy się kierować? Wyjaśnia to definicja: „Mąż i żona, co miesiąc razem, w obecności, Bożej zastanawiają się, jaka jest myśl Boża i wola Boża odnośnie ich małżeństwa i rodziny, po to, aby ją lepiej wypełniać”.

A więc głównym celem dialogu małżeńskiego nie jest „spotkanie małżonków na randce”, nie jest „wypowiadanie/łagodzenie pretensji i rozwiązywanie sporów/godzenie się”, nie jest „miły czas małżeńskiej pogawędki”, nie jest nawet „szczególny czas modlitwy”. I jeszcze pewnie wiele innych „nie jest” mogłabym wypisać. Albo ujmijmy to inaczej – te wszystkie sprawy mogą się dokonywać podczas dialogu, ale nie one są głównym celem. Celem jest „zastanawianie się, jaka jest myśl Boża i wola Boża odnośnie do naszego małżeństwa i rodziny, po to, aby ją lepiej wypełniać”.

Nie wiem, czy inni uczestnicy wspomnianego wyżej spotkania z s. Jadwigą mieli podobne odczucia. Dla mnie było to spotkanie w sposób fundamentalny zmieniające moje spojrzenie na dialog w rozumieniu DK. Nie mieliśmy chyba nigdy w naszym małżeństwie problemów z rozmową, wręcz przeciwnie, zawsze lubiliśmy ze sobą gadać o wszystkim. Tamto wieczorne spotkanie pokazało mi, że w dialogu małżeńskim chodzi o coś więcej, niż o nawet najgłębsze i najbardziej otwarte pogadanie po zaproszeniu do rozmowy Pana Boga. Choć nie padło wówczas dokładnie takie sformułowanie, dialog jest metodą rozeznawania woli Bożej. Dla nas. I dla naszej rodziny.

I dlatego, jeżeli jakieś małżeństwo z Domowego Kościoła stwierdza: „My ciągle ze sobą rozmawiamy, nie potrzebujemy więc dialogu małżeńskiego”, można zadać pytanie o to, czy i w jaki sposób starają się rozpoznawać wolę Bożą dla siebie jako małżonków i swojej rodziny.

A małżonkom starającym się wiernie praktykować dialog (do czego się zresztą zobowiązujemy deklarując wobec wspólnoty wejście do DK) można zadać pytanie: „Czy rzeczywiście traktujecie dialog małżeński jako miejsce szukania i rozpoznawania woli Bożej?”.

To oczywiste, że nie co miesiąc podejmujemy decyzje na miarę kosmosu oraz że czasem takie decyzje trzeba podjąć nagle „pomiędzy dialogami”. Niemniej dobrze przeżywany dialog małżeński oferuje nam rzecz bezcenną: świadomość bycia wezwanym do nieustannego poszukiwania woli Bożej i wdrożenie, przyzwyczajenie do szukania jej razem ze współmałżonkiem. Oraz do konfrontowania tego co „nam się wydaje” z Panem Bogiem oraz mężem/żoną. Jeżeli zaś jesteśmy „wdrożeni” do regularnego spoglądania na nasze osobiste i wspólne życie pod kątem pełnienia woli Bożej, łatwiej jest nam tak patrzeć i dostrzegać ją również i poza kontekstem konkretnego czasu dialogu. To trochę tak jak z modlitwą – regularny czas modlitwy sprawia, że powoli rzeczywistością staje się w naszym życiu nowotestamentalne „nieustannie się módlcie” i czytaniem Słowa Bożego – regularna lektura sprawia, że ono w nas żyje i coraz częściej po nie sięgamy.

Myślę też, że wszystkie sygnalizowane problemy z zasiadaniem do dialogu, niechęć do dialogu i kwestionowanie jego potrzeby świadczą – paradoksalnie – o tym, jakie to potężne narzędzie w życiu duchowym. Nie jakiś psychologiczny trik, ale narzędzie rozwoju duchowego i przybliżania się małżonków do Pana Boga i siebie nawzajem. A doskonale wiemy, kto nas chce odciągać od pełnienia woli Bożej…

Rozeznawania podczas dialogu uczymy się przez całe życie. Ważne jest, by pamiętać, że staramy się pytać „Jaka jest Twoja wola, Panie?”, „Czy to co mi/nam się podoba jest zgodne z Twoją wolą?”. I że ważne decyzje czasem potrzebują czasu na rozeznanie, modlitwy razem i osobno, rozmowy, otwartości na inny punkt widzenia. Ze trzeba bardziej słuchać, dzielić się i starać się zrozumieć, niż mówić, dyskutować i oceniać. A nade wszystko trzeba być gotowym do przebaczenia J.

Prośmy więc o dar męstwa w walce z pokusą odrzucania dialogu J. Niech ten czas pytania o wolę Bożą w pięciu kręgach (ja, ja i ty, my i nasze dzieci, my i inni ludzie, my i nasz Bóg) odnowi się w naszych małżeństwach. Abyśmy mogli wychwalać działanie Boga, którego zamiary dla nas są pełne pokoju, abyśmy mogli się cieszyć wszystkimi owocami, jakie przyniesie w naszym życiu i w życiu naszych najbliższych. Teraz i w wieczności.