ks. Franciszek Blachnicki

(165 -maj -czerwiec2009)

z cyklu "Wieczernik dla Ciebie"

Po co ślub?

Kasia i Tomek Jarosz

 

 

Aldona pisze: Po co zawiera się związki małżeńskie? Wiem, że to łaska uświęcająca od Boga, że łatwiej wtedy wytrwać razem. Ale mój chłopak ze względu na liczbę nieudanych małżeństw już w to nie wierzy... Wolałby żyć na „kocią łapę”, bo uważa, że nie zniszczy przynajmniej sobie życia. Ma też dziwny stosunek do Boga, bo parę razy przejechał się na różnych sytuacjach w życiu i zaczął Go o wszystko obwiniać. Także łaska uświęcająca nie byłaby dla niego dobrym argumentem. Nie chodzi mi o mnie, tylko ogólnie chciałabym wytłumaczyć mu kilka rzeczy, a nie za bardzo wiem jak...

 

Zasadniczo to autorka listu sama odpowiedziała: sakrament małżeństwa daje łaskę. To jest tak, że Bóg nam błogosławi, sam Bóg. Chyba ważne błogosławieństwo, prawda? Dzięki niemu rzeczywiście łatwiej jest wytrwać, łatwiej rozwiązywać wspólne problemy, choćby przez to, że ma się większą motywację do ich rzeczywistego rozwiązywania, a nie jak w przypadku wolnego związku – do „zabrania swoich zabawek”. Po ślubie – oprócz miłości naturalnie – łączy nas także wiele innych spraw, jak choćby nazwisko, wspólne mieszkanie, kredyt. A później dzieci. To tak od strony formalnej, bo jest przecież jeszcze – a w zasadzie przede wszystkim – cała sfera związana z tym co zdecydowało, że właśnie z tą osobą związaliśmy się sakramentem. A jest to coś naprawdę wielkiego i wyjątkowego skoro dobrowolnie postanowiliśmy przeżyć ze sobą resztę życia, dzieląc się tym wszystkim co posiadamy i co nas jeszcze spotka, zarówno od tej radosnej strony jak i od tej trudniejszej, dotyczącej np. choroby lub innych życiowych problemów. Dlatego nie jest już tak prosto nagle wyprowadzić się w razie trudności.

Młodzie ludzie właśnie tego najczęściej się boją: tej nieodwracalności, tego, że to już na zawsze, że nie będzie można już cofnąć czasu ani decyzji. Nie wierzą w instytucję małżeństwa powołując się na to, tyle małżeństw się rozpadło, więc strach ryzykować. Trzeba by zatem zapytać: na podstawie jakich małżeństw tak twierdzą? Chyba nie własnych, prawda? Skąd zatem mogą wiedzieć, że ich małżeństwo nie przetrwa skoro nigdy go nie zawarli? Dlaczego zakładają taki scenariusz? Czyż ich życie nie zależy od nich samych, od ich starań? Oczywiście, powołują się na znane i prawdziwe negatywne przykłady bliskich, znajomych, przyjaciół, może nawet własnych rodziców. To z pewnością może zniechęcać i budzić lęk. Ale prezentując postawę „na pewno się nie uda” sugerują, że życie innych wpływa na nich i determinuje ich działania tak, że są zależni od okoliczności i poglądów innych. Gdyby tak patrzeć na życie nikt nie powinien iść do seminarium (tylu księży schodzi na złą drogę), do zakonu (tyle osób występuje), mieć dzieci (co z nich wyrośnie) i tak dalej. Doszłoby do tego, że nikt nie powinien wstawać z łóżka bo przecież może mu się coś stać. Życie to ryzyko. W każdej sytuacji ryzykujemy, począwszy od narodzin. Ale czy to oznacza, że nie powinniśmy żyć? Gdybyśmy spytali kogokolwiek z tych zniechęconych do małżeństwa czy wolałby nie żyć, z pewnością by się oburzył, a przynajmniej zdziwił. Przecież życie jest dobre! Dlaczego zatem małżeństwo, które też przecież jest dobrem jest od razu odrzucane i nazywane „marnowaniem życia”? Zupełnie nie rozumiemy dlaczego życie „na kocią łapę” tzn. życie w grzechu, bez Bożego błogosławieństwa miałoby nie być marnowaniem sobie życia? Dlaczego tak wiele osób żyjących ze sobą bez ślubu pozwala na to, by ich wybranek pobłogosławiony przez Boga związek z ukochaną osobą nazywał marnowaniem życia? Chyba coś tu nie tak, prawda?

Jeśli ktoś twierdzi, że małżeństwo to marnowanie życia, to nie kocha osoby, z którą jest. To boi się odpowiedzialności za nią, to zostawia sobie furtkę i jest gotowy w razie jakichś problemów po prostu ją opuścić. To znaczy, że woli wygodne życie i narażanie dobrego imienia swojej dziewczyny. To znaczy, że po prostu chce ją wykorzystać, bo tak należy nazwać współżycie bez ślubu i korzystanie z tego, że ona mu gotuje, sprząta itp. czyli pełni obowiązki takie jak żona, a nie ma nawet jego nazwiska i prawa do spadku po nim. Mało tego – nawet nie może za niego listu na poczcie odebrać. No tak, to właśnie tak jest. Piszemy o chłopakach ale naturalnie dotyczy to także dziewczyn, tylko, że… przeważnie listy takie jak cytowany na początku nadsyłają właśnie dziewczyny. To one zwykle jednak bardziej pragną ślubu, bo pragną poczucia bezpieczeństwa, pragną stałości tego stanu, poczucia, że chłopak traktuje je poważnie i że ich nie opuści w żadnej życiowej sytuacji. Że kocha je na tyle, by publicznie wyrazić to przed Bogiem i świadkami, a potem konsekwentnie tę miłość realizować. Ciekawe, czy chłopcy pragną tego mniej, dochodzą do takich wniosków później czy po prostu o tym nie piszą?

Co takiego przerażającego jest w przysiędze małżeńskiej? Miłość, wierność? Czy może uczciwość? Czy ktoś, kto pozostaje w wolnym związku czuje się z tego zwolniony? Czy uważa, że dziewczyna, z którą mieszkałby bez ślubu pozwoliłaby mu na to, żeby jej nie kochał, nie był jej wierny, oszukiwał ją? Bo właśnie takie zachowanie jest zaprzeczeniem przysięgi. O to chodzi? A może to on chciałby być niekochany, zdradzany i oszukiwany? W takim razie po co związek w ogóle? A jeśli uważa, że te reguły obowiązują też w związku niemałżeńskim, to jaki ma problem ze złożeniem przysięgi? Jeśli twierdzi, że konkubinę (a takie jest prawne określenie osoby żyjącej bez ślubu) kochałby tak samo to dlaczego nie może mu przejść przez gardło przysięga małżeńska? Dlaczego nie chce jej tego „oficjalnie” obiecać?

Rozwody są faktem, są smutnym, negatywnym świadectwem tego, że ludzie wolą odejść niż sobie nawzajem pomóc. To, że ktoś „przejechał się” w życiu też z pewnością jest faktem. Ale pokażcie nam człowieka, który się nie „przejechał”, który całe życie miał idealne. Nie ma takiego. I niestety, bardzo często zdarza się tak, że obwinia się Boga za to. Oczywiście, jest taka pokusa bo tak jest najprościej. Ale czy to oznacza, że wszyscy ludzie, których spotkało jakieś nieszczęście: niewidomi, kalecy, chorzy na raka, AIDS, bezpłodni, ludzie z krajów Trzeciego Świata, ci, którzy potracili najbliższych, osoby, które przeżyły piekło wojny – mają złorzeczyć Bogu i zionąć nienawiścią? Zauważmy, że właśnie takie osoby najczęściej są najbliżej Boga. Cierpienie bowiem zbliża do Boga. Nie wierzycie? To przypomnijcie sobie jak Wam kiedyś było źle, jak o coś prosiliście, to czy nie modliliście się więcej niż jak wszystko było OK? No widzicie. Bóg nie jest okrutny, nie jest złośliwy. On nie siedzi sobie wysoko i nie patrzy z satysfakcją jak się miotamy na tym padole łez. Oczywiście, my nie wiem dlaczego kogoś spotkało to co spotkało, tak samo jak nie wiemy dlaczego nas pewne rzeczy spotkały. Nie wiemy i być może tu na ziemi się nie dowiemy. Ale Bóg wie. Trzeba też zwrócić uwagę na to, że nie wszystko co nas spotyka jest wolą Boga. Czasem to my, ludzie, (my sami lub nasze otoczenie) wpływamy na to, że coś nam się złego stanie. Jeśli pijak wjedzie w pielgrzymkę to czy Bóg tak chciał? Albo czy jak chodzimy bez czapki na mrozie i zachowujemy na zatoki to też dzieło Boga? Nie, to są naturalne konsekwencje. Tak samo gdy małżonkowie nie rozwiązują swoich problemów, gdy wolą się do siebie nie odzywać albo się kłócić obwiniając wzajemnie zamiast rozmawiać, a potem się rozwodzą to czy to jest dzieło Boga? Nie, On tego nie chce. Ale ludzie mają wolną wolę i nawet jak Bóg im daje łaskę w sakramencie to mogą ją odrzucić, mogą z niej nie korzystać – to ich prawo i wolny wybór. 

Nie ma takiego małżeństwa, któremu zawsze idealnie by się układało i które nigdy nie miałoby żadnych problemów. Trudności w małżeństwie pojawią się nieuchronnie, bo albo będzie jakaś choroba, utrata pracy, problemy finansowe – czyli przyczyna zewnętrzna albo z tej racji, że małżeństwo tworzą ludzie, nie anioły czasem coś zazgrzyta, bo się nie zrozumiemy, będziemy mieli inne potrzeby lub wizję w jakiejś dziedzinie. Pojawi się też zmęczenie, pewna rutyna. Tak będzie w każdym, nawet najbardziej kochającym się małżeństwie. I wtedy właśnie aby związek mógł trwać a ludzie doszli ze sobą do porozumienia wkracza łaska sakramentu. I ci, którzy są jej świadomi korzystają z niej, by przetrwać trudny czas a ci, którzy małżeństwo traktują jak formalność zaczynają myśleć o rozwodzie.

Stąd tyle „nieudanych” małżeństw, stąd pokusa, by uświęcony przez Boga związek nazywać „marnowaniem życia”. 

Ja nigdy nie zaufałabym chłopakowi, który nie chciałby się ożenić. Żeby mi złote góry obiecywał i zaklinał się, że kocha – nie uwierzyłabym. Bo ożenić się z kimś, wyjść za kogoś to zaryzykować swoje życie z miłości dla kogoś. Tylko taka miłość oblubieńcza jest miłością prawdziwą. Małżeństwo jest szczytową formą powiedzenia komuś, że się go kocha. Bo nie może być większego wyznania miłości niż uczynione przez Bogiem, w obecności świadków, z obietnicą, że ta miłość będzie trwała, że będziemy się starać i że będziemy sobie pomagać. Że będziemy się kochać, będziemy uczciwi i wierni, że cokolwiek się stanie to chcemy z Bożą pomocą być dla siebie. 

I właśnie po to jest ślub – by ukochanej osobie zagwarantować dozgonnie naszą miłość.

By nasze zapewnienia o miłości miały pokrycie w rzeczywistości. By stworzyć sobie nawzajem takie warunki do rozwoju tej miłości, by ona mogła wzrastać, rozwijać się i przeobrażać. I do tego wszystkiego zapraszamy Boga, by On był najważniejszym świadkiem naszej miłości i by On nam w niej błogosławił. By dał nam Swoją łaskę, byśmy mieli siłę i chęci w każdej sytuacji nawzajem sobie pomagać, na sobie polegać i kochać się coraz bardziej.

Pomyślcie o wszystkich nowożeńcach. Czy któreś z nich wygląda jak ostatnie nieszczęście, które właśnie paprze sobie życie? Nie! Oni wszyscy są piękni, roześmiani, bije od nich taka łaska, że wszyscy się cieszą. Dlatego potem jest wesele – by podzielić się tą radością z innymi. Nie chcielibyście takiej miłości? No, tak szczerze? 

To wszystko piszemy z własnego doświadczenia. Jesteśmy małżeństwem i dlatego możemy na własnym przykładzie potwierdzić, że łaska sakramentu działa i że dzięki niej łatwiej jest trwać i budować, przebaczać i doznawać radości. Czego i Wam życzymy – byście mogli doświadczyć jej owoców w swoich małżeństwach.